Francis Scott Fitzgerald: "Wielki Gatsby"

1925

Ta krótka powieść, którą czyta się niemal jak opowiadanie, nie porusza tematów szczególnie złożonych ni niebanalnych. Bierze na warsztat zjawiska raczej dobrze znane i powszechne, ale robi to subtelnie, celnie i dość oryginalnie. I tak całkiem świeżo wypada ta symfonia na temat obłędu miłości, którego istota tkwi w podporządkowaniu całego swojego życia naiwnemu marzeniu o kompletnie przeidealizowanej kobiecie; o fałszu, względności i sztuczności ludzkich uczuć i zachowań, spośród których jedynie uczucie i zachowanie Gatsby'ego, paradoksalnie kryjącego się pod wielką maską swoich przyjęć i bogactwa, wydają się prawdziwe i bezwzględne; w końcu nawet o tym, że pieniądze szczęścia nie gwarantują. Poza tym trochę rozczarowująca jak na tak doniosłego klasyka - historia jest co najwyżej zgrabna, postacie (co do jednej) średnio ciekawe, portrety psychologiczne tylko solidne, język bez zarzutu, ale i bez rewelacji - subtelny raczej niż piękny. Nie dostałem też obiecywanej tu i ówdzie wyrazistej atmosfery Nowego Jorku lat 20. - wypada w moich oczach nawet nie jak tło, a jak po prostu czas i miejsce akcji, które mogłyby być zupełnie inne i akcja nie musiałaby ulegać znacznym zmianom. Warto jej poświęcić te parę godzin, ale wybitności tu nie znalazłem.


6.5/10

Komentarze