Firestone Walker: 805
Ze wszystkich dziewięciu browarów, jakie odwiedziłem w Kalifornii, stary wyjadacz Firestone Walker zrobił na mnie chyba największe wrażenie (i pod względem miejsca, i pod względem piw). Spędziłem tam może godzinę i ta godzina wystarczyła, bym musiał zacząć uznawać ten browar za jeden z kilku, góra kilkunastu najlepszych, z jakich piwami się spotkałem. Przywiozłem parę wybitnych piw ze sobą, ale też i jedno mało spektakularne, proste golden ale, które na swój sposób mi jednak zaimponowało.
Opakowanie
Spójna estetycznie puszka, może nie powalająca, ale spójna i dopracowana.
7/10
Barwa
Zwyczajne dość jasne złoto, klarowne.
3,5/5
Piana
Słaba - niezbyt obfita, niezbyt gęsta i niezbyt trwała, choć nie ma tragedii.
1,5/5
Zapach
W sumie to głównie drożdże, karmelkowy słód, nieznaczne przebłyski chmielu. Prosty i średnio imponujący, przeciętny.
6/10
Smak
Proste, słodowe piwo, które jest takim maksymalnie lagerowym ale'em - czuć minimalnie ale'ową estrowość, ale poza tym jest takie czyste, wyjałowione i łagodne jak helles, niemal totalnie słodowe, no może trochę bardziej zdecydowane, jak dortmunder. Co nie znaczy, że złe - pije się przyjemnie, nie ma w nim cienia wady. Tyle że nic ciekawego.
6,5/10
Tekstura
Tu akurat idealnie.
5/5
Dużo, dużo lepiej je zapamiętałem. Aż tak dużo, że nie sądzę, by była to kwestia uroku, jakie rzuciło na mnie miejsce. To tutaj jest takim typowym piwem powszednim, jak najbardziej nadającym się do wypicia z przyjemnością, ale już do wypicia z refleksją i smakoszostwem niezbyt, jest banalne i mało wyraziste.
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz