Fela Kuti: "Live!"

1971

Można by się spodziewać, że ten album w dyskografii Feli będzie dość wyjątkowy. Rzadko Nigeryjczyk nagrywał albumy koncertowe i rzadko współpracował z takimi postaciami jak Ginger Baker. Cóż, specjalnie się nie wyróżnia, może dlatego, że prawie każdy album FK ma taką energię i tłum instrumentalny, że brzmi jak koncert, a Ginger Baker to perkusista i musi liczyć się z konkurencją sześciu afrykańskich kolegów po fachu. Płyta jest zdecydowanie dobra, przenosi standardową energię, taneczność, funk, gęstość brzmienia i klimat muzyki Kutiego, zaś obecność "białej" perkusji muzyka z Cream mimo wszystko nadaje jakiegoś kolorytu, natomiast po prostu nie ma tu ani jednego utworu, który dostałby się na moją składankę ulubionych piosenek tego wykonawcy.

Let's Start nie ma tych najwspanialszych wibracji Feli, ale też bardzo dobre. Warte odnotowania jest monumentalne ryknięcie na otwarcie, ładna solówka saksofonowa i udane współżycie dwóch sfer perkusyjnych. Black Man's Cry poza jeszcze lepszym feelingiem ma zadatki afrykańskiego klimatu z późniejszych krążków FK, tym razem dwie solówki godne uwagi (nie tylko saksofon, ale i klawisze). Highlight albumu to Ye Ye De Smell, utwór o znakomitej intensywności perkusyjnej, która w połączeniu ze świetnymi organkami Hammonda i wyrazistszym niż zwykle basem daje wielką taneczność. Końcowy dialog Bakera z afrykańskimi perkusistami to wisienka na torcie. Egbe Mi O trochę zawodzi, to w dalszym ciągu bardzo przyjemna muzyka, a fragment z widownią śpiewającą afrykańską melodię jest nieprzeciętnie klimatyczny, ale jakieś to takie trochę rozlazłe.


7.0/10

Komentarze