Federico Fellini: "Osiem i pół"
Być może to najbardziej imponujący "film osobisty", jaki powstał. Mało tego, jest to film o samym sobie, co czyni go bardzo wyjątkowym. Ale skrajny subiektywizm, osobistość, w ciekawy sposób miesza się tu z przesłaniem uniwersalnym. Przesłaniem na temat procesu twórczego, jego blokady, na temat relacji artysty ze swoim procesem i wpływu nań otoczenia, w końcu na temat poszukiwania samego siebie. Główny bohater, bezbłędnie zagrany przez Mastroianniego, uosabia niezrozumienie artysty przez świat (ale niekoniecznie na poziomie swojej twórczości, bardziej w sensie ludzkim, osobistym), kryzys, artystyczną dekadencję i przede wszystkim osaczenie przez współwykonawców, mecenasów i odbiorców swojej sztuki, przez religię i politykę, przez bliskich, a nawet przez zupełnie postronne społeczeństwo i przedmioty martwe, ostatecznie również przez własną jaźń. Osaczenie uniemożliwia tworzenie, a brak postępów zacieśnia pętlę - błędnego koła nie da się na końcu przeciąć, ale można z niego wyjść, oficjalnie składając broń i porzucając swoje ledwo poczęte dzieło.
"Osiem i pół" jest bardzo interesujące pod tym względem (mimo że gdy już się zrozumie, o co tu chodzi, robi się odrobinę monotonnie) i fascynujące jako film o samym sobie - tworzy to niepowtarzalne wrażenie balansowania na granicy fikcji i rzeczywistości. Jest też rozkosznie formalne. Kamera wkracza w szalone, gęste, teatralne sceny zbiorowe jako ich pełnoprawny uczestnik; tańczy w rytm wystukiwany przez reżysera. Wiele scen jest mistrzowskich pod tym kątem, natomiast scena haremu Guida to skończone arcymistrzostwo ruchu kamery i choreografii postaci. Zdjęcia są niebywale malarskie (mimo że czarno-białe; ba, wydaje się, że to celowy zabieg kolorystyczny), malarskie i włoskie; wyszukane, pełne przestrzeni kompozycje, w których dużą rolę odgrywa umiejętnie dobrana sceneria, przypominają momentami najwspanialsze renesansowe malowidła, a nieustanna gra światłocieniem to istne kinematograficzne sfumato. Poza malarstwem wchodzi nam tu też poezja - niektóre sceny są właśnie poetycko magiczne, surrealistyczne, lekkie, trochę dostojne, trochę zabawne, spotęgowane jeszcze nadającą im rytm muzyką.
Byłby to film kompletny, gdyby jeszcze trochę przyprawić go atmosferą, która w "Nocach Cabirii" i "Słodkim życiu" bardziej się Felliniemu udała.
9.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz