Edvard Grieg: Koncert fortepianowy

1868 / Op. 16 / wykonanie: Leif Ove Andsnes, Berliner Philharmoniker, Mariss Jansons, 2000

Można trochę Griegowi zarzucić i jego koncertowi fortepianowemu też można - że nie jest to muzyka o wyjątkowo wysokim stopniu wysublimowania, że jest dość przewidywalna, że nie dostąpimy tu jakichś bardzo ciekawych rozwiązań harmonicznych; że wirtuozerskie partie fortepianu są wirtuozerskie nieco czczo i zbyt popisowo, że - przede wszystkim - patetyczne grzmotnięcia orkiestry są czasem przesadne, a z rzadka wręcz ocierają się o granicę dobrego smaku - o ile gwałtowne wejście orkiestry na początku utworu jest czymś fajnym, o tyle w trzeciej części to już jest prężenie muskułów w kompozycji, która nie potrafi udźwignąć takiego ciężaru. To nie jest najlepszy koncert fortepianowy świata, a swoją popularność zawdzięcza nie jakości, a właśnie tej bezpośredniej, świecącej po oczach pompie, wyłożeniu się na tacy. Ale to jest ciągle bardzo ładny koncert, bo Grieg miał cudowny zmysł do tematów i melodii, inspirowanych intensywnie z norweskiej muzyki ludowej. Szczególnie pierwsza miejsc jest ich siedliskiem - co rusz pojawia się nowy, co rusz ładniejszy; prezentują zmienną i różnorodną gamę nastrojów, sielanka miesza się z grozą, namiętność z łagodnością. Bardzo atrakcyjnie są też ze sobą złączone, zgrabny jest sposób, w jaki kompozytor się nimi bawi i przekształca. Druga część działa nieco inaczej, oszczędniej, ale może nawet skuteczniej - spokojne, powolne, ładnie zorkiestrowane (to ta część, w której pompatyczność nie bywa przesadna, jest wyłącznie korzystna) melodie przywodzą na myśl budzące spokój i zachwyt rozległe połacie natury. Dopiero w trzeciej części, skądinąd też posiadającej parę pięknych momentów, następuje tak zwane przegięcie pały i dowiadujemy się, czemu Grieg nigdy nie będzie zaliczany do grona największych.


7.5/10

Komentarze