Dr. Dre: "The Chronic"
Opus magnum Doktora Dre jest dla mnie ciekawszym albumem niż niejeden bardziej uznany klasyk hip hopu, co mogę sobie tłumaczyć na co najmniej dwa sposoby. Jeden jest taki, że nie rozumiem hip hopu, a drugi, że Dre i Snoop Dogg nawijają jakieś kompletne pierdoły, podczas gdy na wspomnianych klasykach mamy interesujący przekaz i inteligentną zabawę słowem (to znaczy nie wiem tego, ale domyślam się). Pewnie jedno i drugie - nie rozumiem hip hopu, więc olewam warstwę tekstową i skupiam się na muzycznej. A ta jest tutaj naprawdę fajna. Nie ma tu mowy o nawijce to zapętlanego bitu, jest bogaty, intensywny sampling, który wiele wyciąga z funku, niemało z soulu, nie boi się zbrukać wulgarnego, gangsterskiego, ciężkiego hip hopu melodyjnością, wciągającymi liniami basowymi, niemal swingującymi refrenami. To właśnie to połączenie przyrodzonego gatunkowi ciężaru z nieprzyrodzoną mu może, ale potrzebną lekkością i odprężeniem stanowi dla mnie clou sukcesu Doktora i zresztą kierunek, w jakim hip hop powinien dążyć. Co prawda być może nie jest tu tak fajnie ciężko, jak potrafi być, trochę brakuje tej bezkompromisowej, klimatycznej, niewzruszonej czerni z niektórych albumów hip hopu; co prawda flow obu raperów nie jest na pewno najfajniejszym w dziejach gatunku; co prawda sampling jest tak dobry jak powiedziałem tylko na góra co drugim utworze; co prawda nie obyło się bez wygłupów i rozwleczenia; co prawda nawet w najlepszych momentach to nie jest zbyt ambitna i strasznie interesująca muzyka. Akceptuję to jednak i dobrze się przy niej bawię.
Takie choćby Wit Dre Day to nie tylko wciągający, odprężony, swingujący wprost kawałek, ale wręcz przykład, jak powinno się robić hip hop - rap i muzyka idące w jednym szeregu, uzupełniające się wzajemnie, a nie ascetyczny zapętlany bit jako tło do gadania. Pociągająca, funkowa linia basowa, fajny przewodni motyw melodyczny i masa innych dźwięków, nie zapętlonych, a z każdą minutą urozmaicanych. Sam rap ma tu więcej do powiedzenia niż tylko słowa - flow raperów jest zgrabnie zgrane z podkładem. Jego jeszcze gęstszym samplingowo przedłużeniem jest równie dobre Deeez Nuuuuts. Innym majstersztykiem jest Lil' Ghetto Boy z wyjątkowo melodyjnym samplingiem na czele z wyśmienicie trafionym użyciem zadziwiająco swobodnych improwizacji fletu, w którym rap w błyskotliwy sposób godzi ciężar z lekkością. W Let Me Ride czy Nuthin' but a "G" Thang może nie gra to aż tak dobrze, ale to również przykłady pociągającego, mocno funkowego samplingu, hip hopu z pomysłem na coś więcej niż słowa.
W drugiej połowie zaczynają już trochę przynudzać, jest tam dużo mniej udanych pomysłów na sampling, ale przeważnie dalej jest przyjemnie.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz