Don Hertzfeldt: "It's Such a Beautiful Day"
Dzieło Herzfeldta jest wieloma rzeczami naraz, przy czym przede wszystkim dwiema. Po pierwsze możliwe, że najlepszym, najbardziej wrażliwym, lirycznym i najbardziej przygnębiająco-przerażającym obrazem choroby mózgu (przy względnie "lekkiej", kreskówkowej estetyce to dość niezwykłe osiągnięcie) w historii kina. Surrealistyczny strumień świadomości, przeplatający urojenia z rzeczywistością, wiecznie wibrujący, szybki, porozumiewający się z widzem na poziomie wrażliwości. Po drugie to interesująca, może nie przesadnie głęboka, ale jak na sztukę dobrze skrojona filozoficzna symfonia, rozmyślająca nad kwestiami czasu, świadomości, roli pamięci, nieskończoności i wieczności, szczęścia. Trochę za dużo jak na jeden film, i to ledwie godzinny? Nie trochę, a znacznie za dużo, żeby zastąpić traktat filozoficzny, tyle że nie to jest celem sztuki. "It's Such a Beautiful Day" wyraża refleksję, stawia pytania, sugeruje odpowiedzi, urzeka swoją medytacją - i inspiruje. I tak to chyba powinno działać.Pod względem formy to jedyny ze wszystkich obejrzanych przeze mnie filmów, który satysfakcjonuje mnie jak na dzieło drugiej dekady XXI wieku. Bardzo umiejętne mieszanie animacji ze strzępami realnych nagrań, przyciągający do ekranu strumień świadomości (połowicznie bohatera i twórcy), napędzany znakomitym, wirtuozerskim montażem. Ale to, że forma jest interesująca sama w sobie, niczym jeszcze jest przy tym, jak doskonale jest ona dopasowana do treści, jak znakomicie pomaga temu filmowi wyrazić to, co wyraża, być tym, czym jest. Jakkolwiek może mi tu brakować klasycznego kinematograficznego piękna, jakie bije z kadrów Tarkowskiego czy ruchu kamery Tarra, jest to bardzo satysfakcjonujące doświadczenie. Póki co mój numer jeden obecnej dekady.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz