Don Cherry: "Eternal Rhythm"

1969

Jedną z bardziej oryginalnych wizji free jazzu zaprezentował tu Don Cherry i jego szalony wieloetniczny orszak. Właściwie free jazz przestaje na tym etapie być odpowiednim określeniem, bardziej pasowałby termin wild jazz. Dziki, chaotyczny, oderwany od standardów "cywilizowanej" muzyki jam, łączący w sobie rozmaite style jazzu i muzykę gamelan oraz zapewne parę innych ludowych korzeni. Tętni to potężną energią w typie egzotycznym, dzikim, pogańskim, a jednocześnie spowite jest atmosferą czasów i miejsc bardzo odległych i potrafi dostarczyć bardzo ładnych spirytualnych przeżyć. W pierwszej części zespół Cherry'ego skupia się właśnie od samego początku na zbudowaniu tego typu atmosfery - to jest przywoływanie duchów starożytności, duchów bynajmniej nie z europejskiego kręgu kulturowego. W ruch idą prymitywistyczne flety, na których Cherry wygrywa melodie zarazem dzikie i nasycone pewnym spirytualizmem, jak i proste, wręcz prymitywne, pierwotne, ludowe; dzwonki i cymbały rodem z gamelan, używane długo i intensywnie aż do nieprzyzwoitości z punktu widzenia westernera; nieposkromiona, dzika, zerkająca w stronę Afryki perkusja; anarchiczne, zagęszczone dęciaki. W drugiej części dostajemy już coś nieco bardziej znanego. Intensywne elementy etniczne, dzikość i energia nie znikają, ale wprowadzone zostaje trochę porządku, głównie za sprawą pierwiastka europejskiego w postaci fortepianu Joachima Kühna, a cel zostaje odchylony od egzotycznej atmosfery i skierowany mocniej na spirytualistyczne doświadczenie. Maksimum zostaje osiągnięte pod koniec - to już spiritual jazz w czystej postaci.

Druga część bardziej mi się podoba od pierwszej, co w pewnym stopniu obrazuje, jaki mam problem z tym albumem. Muzyka się udała, ale mogło być lepiej. Panowanie nad tak wielką grupą grającą free jazz to wielkie wyzwanie - udało się mu sprostać nieskazitelnie Colemanowi, Coltrane'owi, Taylorowi; Cherry'emu już ze skazą. Jest po prostu zbyt chaotycznie - duży pomysł, ale mniejszy plan, tymczasem muzyka na tak duży zespół, obojętnie czego by miała nie grać, wymaga zawsze przemyślenia. Są nieliczne na szczęście fragmenty, kiedy instrumenty nakładają się na siebie bez żadnej logiki, co jeszcze nie jest samo w sobie złe, jeśli daje ciekawy efekt brzmieniowy, tymczasem tutaj jest to czasem efekt typu "wszyscy grają, ale słychać prawie same cymbały". Mógłby to być album wielki, jest tylko bardzo duży, chociaż może i nie mógłby - Cherry to nie wirtuoz ani myśliciel jak wspomniana trójka, lecz raczej energiczny i pomysłowy prymitywista. Mimo wad - trzeba poznać, bo to bardzo imponująca muzyka, potężna w swej energii i łączności z egzotycznymi, dawnymi cywilizacjami, no i o sporym ładunku spirytualnym.


7.5/10

Komentarze