Depeche Mode: "Violator"

1990

O dziwo albo i nie, skrajnie popularny, wprost radiowy zespół Depeche Mode był jednym z niewielu, który obrał najwłaściwszą dla amatorów drogę tworzenia muzyki rozrywkowej, a mianowicie poprzez brzmienie i atmosferę. Violator to perła synthpopu, podnosząca ten rozkoszny, ale skrajnie rozrywkowy gatunek niemal do rangi sztuki. Może przede wszystkim dlatego, że Martin Gore wybrał inną paletę barw od zazwyczaj wybieranej przez synthpopową - nie ciepłą, wesołą i błyskotliwą, lecz pełną czerni, szarości i wprawdzie również kolorów bardziej "kolorowych", lecz w ciemnych odcieniach. Ciężkie, bardzo subtelne jak na pop brzmienie, powściągliwe w wykorzystaniu syntezatorów, powściągliwe właściwe we wszystkim poza ciężką perkusją i basem (no i może tym dość przeszywającym, naprawdę głębokim wokalem), zaokrąglone, pełne, masywne i gęste, o zmiennej temperaturze - to pierwszy krok do sukcesu. Drugim są przemyślane, mroczne i angażujące emocjonalnie progresje harmoniczne, trzecim hipnotyzujące rytmy, dzięki którym synthpop nie traci uroku swojej taneczności, a czwartym niedające się wymazać z pamięci melodie. W pewnych kategoriach ten album osiąga naprawdę znamiona perfekcji - wszystko jest proste, przejrzyste, nieskomplikowane, ale wszystko doskonale pomyślane i do siebie dopasowane, by złożyć się na efekt kluczowy: gęstą, nokturnalną, erotyczną, miejską, mroczną atmosferę i proste, ale szczere i silne emocje.

Wszystkie utwory są co najmniej dobre, ale dwa są świetne. I są sobie niemal przeciwstawne, reprezentują dwa gęste klimaty synthpopu - mroczny i sentymentalny. World in My Eyes jest jak wejście na dość mroczną dyskotekę w środku nocy; posępna progresja harmoniczna, realizowana przez chłodne, subtelne syntezatory, hipnotyzujący rytm, bogate choć przejrzyste brzmienie, błyskotliwe melodyczne crescendo - wszystko buduje gęsty klimat pełen mrocznej, prowokującej erotyki, niepokoju, samotności i specyficznej, szorstkiej tęsknoty. Całkiem sporo jak na synthpop. Mocnym reprezentantem mroku jest też Halo z wyjątkowo posępnymi harmoniami, wręcz brutalnymi, z ciężkim brzmieniem lecz jednocześnie otwartą, emocjonalną melodyką. Drugim szczytem jest zasłużenie legendarne Enjoy the Silence, utwór być może dość prosty, ale świetny i esencjonalnie synthpopowy z jednego powodu: skumulował i zmaksymalizował trzy, być może, kardynalne cechy synthpopu: taneczność, basowe elektroniczne brzmienie i silny wyraz miejskiej tęsknoty za ucieczką w miłość przed emocjonalnymi chorobami współczesności. Radio mogło go skutecznie zdewaluować, ale słynny motyw gitarowy i podążająca za nim progresja harmoniczna to rzeczy nieomal genialne w swojej prostocie i klarowności emocjonalnej.

Warto też zwrócić na bombę klimatu w powolnym, nokturnalnym, pełnym niepokojącego spokoju Waiting for the Night oraz mniej klimatyczne, ale obłędne melodycznie i brzmieniowo, silnie taneczne Policy of Truth.

Chylę czoła przed Depeche Mode, bo muzyka tak prosta i przyswajalna dla mas bardzo rzadko bywa tak dobra. Oczywiście nie gwarantuje doznań nie wiadomo jakich, ale naprawdę niczego sobie klimat, a nie wymaga wiele poza puszczeniem jej w nocy.


8.0/10

Komentarze