David Lynch: "Zagubiona autostrada"

Znalezione obrazy dla zapytania lost highway1997

Jest to jeden z mniej jednoznacznych filmów Lyncha, przebija go chyba tylko "Głowa do wycierania". Można stawiać różne tezy, jeśli chodzi o główny temat tu podnoszony, przy czym oczywiście wcale nie musi być tematu głównego. Przypowieść o utracie tożsamości, artystyczny wyraz cienkiej granicy między fikcją a rzeczywistością, artystyczne studium psychologii mordercy - wszystko jak najbardziej pasuje. Patrząc jednak na to, jak dogłębnie Lynch zanurza widza w wyuzdaniu, pornograficznym obliczu świata, to tak sobie przeczuwam, że tu chodzi przede wszystkim o seks, żeby nie powiedzieć - mroczną metafizykę seksualności. Lynch kontynuuje penetrację brudnego oblicza ludzkiej płciowości, rozpoczętą już w "Blue Velvet" obrazem skrajnie patologicznej dewiacji, tutaj skupiając się na "normalniejszej" rozpuście, coraz śmielej wkraczającej do przestrzeni życia publicznego. Ostatecznie jednak najkonkretniej chodzi tu o obraz męskiej mieszanki pożądania i strachu przed kobiecą wyzwoloną seksualnością, przed wpisaną w naturę przewagą kobiet na tym polu, i tego, co za sobą ta mieszanka pociąga - paranoicznej zazdrości i podejrzliwości, które czasami mogą przerodzić się w prawdziwą psychozę i doprowadzić do tragedii. Jestem skłonny przypuszczać, że to najlepszy obraz tego zjawiska od czasu "Nienasycenia" Witkacego. Składają się nań historie "dwóch" mężczyzn, połączone jedną kobietą, która uosabia wszystko, czego mężczyźni w kobietach tak pożądają i boją się zarazem (jak zawsze u Lyncha, nie jest to film, który oglądałoby się dla kunsztu aktorskiego, ale Patricia Arquette jest znakomita w swojej trudnej, archetypicznej, wielowymiarowej roli).

Przechodząc już do formy, Lynch kontynuuje eksperymenty z najważniejszym aspektem swojej sztuki, czyli z atmosferą. Po dwudziestoletnim oddechu na mniej wybujałe klimaty, powraca trochę do ostrego surrealizmu "Głowy do wycierania", rozkosznie mieszając fikcję z rzeczywistością, mocno zaburzając logikę sekwencji ujęć, wplatając sceny zupełnie odjechane (telefon na przyjęciu!) i kadry w wyraźny sposób nierzeczywiste, krążące jak we śnie, a raczej koszmarze. W pierwszej części filmu pozwala to zbudować szczególnie wyrazistą atmosferę, dość upiorną, osaczającą widza, trzymającą go w stałym poczuciu zagrożenia i niedopasowania. Okazuje się to być podłożem pod plątaninę mózgu, jaką reżyser zapewnia w finalnej, intensywnej części, wyrastającej powoli z części środkowej, dla niepoznaki dość znormalizowanej. To jeszcze nie jest maestria atmosfery taka jak w "Mulholland Drive", ale już jest to maestria.

Jeśli chodzi o czysto kinematograficzny wymiar, jesteśmy w fazie przejściowej między "Blue Velvet" a "Mulholland Drive" i jakkolwiek jest to faza bardzo ciekawa, to wyraźnie słabsza od tego, od czego pochodzi, i od tego do czego dąży. Brakuje niekiedy subtelności tym wizualnym fajerwerkom. Jest jednak na co popatrzeć - chociażby otwierająca i kończąca film wizja nocnej autostrady ma w swojej prostocie coś znakomitego, wspaniałe są czarno-czerwone meandry mieszkania głównego bohatera czy sama charakteryzacja tajemniczego człowieka. Mistrzowski natomiast jest ten film, jeśli chodzi o udźwiękowienie - świetnie dobrane piosenki, a przede wszystkim całkowite wypełnienie przestrzeni dźwiękowej - tu nie ma ciszy, zamiast niej jest co najmniej złowrogi szum, który setnie przykłada się do atmosfery.

Jest w tym filmie jeszcze pewna niezgrabność, nieokrzesanie, ale o jego wielkości świadczy fakt, że gdy cztery lata później Lynch zdołał to nieokrzesanie wyeliminować, powstało arcydzieło filmowe bez skazy.


9.0/10

Komentarze

  1. W jaki sposób ten film ma być artystycznym wyraz cienkiej granicy między fikcją a rzeczywistością? Dla mnie ten film jest dość jednoznacznie o mężu-mordercy i jego szaleńczych fantazjach w obliczu śmierci, wątku granicy między fikcją a rzeczywistością nie widzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że odpiszę na ten komentarz po następnym odświeżeniu filmu, bo minęło już prawie siedem lat od tej recenzji i ostatniego seansu, ale jestem bliski pewności, że jedno z drugim się nie wyklucza i że pozostanę przy tym zdaniu :)

      Usuń

Prześlij komentarz