David Lynch: "Człowiek słoń"
Lynch już trzy lata po "Głowie do wycierania", czyli jednym z najbardziej nienormalnych filmów w historii, a jeszcze przed stworzeniem najbardziej charakterystycznych dla jego stylu thrillerów, skręcił w zupełnie odmienne rejony i udowodnił światu, że potrafi nienagannie nakręcić obraz oparty na historii prostolinijnej, wybitnie normalnej, a nawet można by powiedzieć, że trochę naiwnej, gdyby nie jej przynajmniej częściowa autentyczność. Prowadzi akcję z wyczuciem i zręcznie oddziałuje na emocje, oprawia wszystko w świetne zdjęcia i za pomocą wciągającej scenografii wyśmienicie prezentuje klimat wiktoriańskiej Anglii; film wydaje się może nieco przydłużony, ale przez większość czasu ogląda się go dużym zaciekawieniem. Poza tym Lynch wplata też swoje typowe zagrywki, okraszając obraz paroma mniej lub bardziej oderwanymi od rzeczywistości scenami, mroczną grą świateł i cieni oraz mrocznym ambientem. Nie ma mowy i raczej nie może być mowy o filmie wybitnym przy takiej prostocie historii i powściągniętej stylistyce, ale reżyser wywiązał się bezbłędnie z nietypowego dla siebie zadania stworzenia prostolinijnego, wzruszającego filmu. Choć jako jedyne z najgłośniejszych dzieł Lyncha "Człowiek słoń" raczej nie będzie mnie kusił chęcią ponownego obejrzenie, będę go pamiętał jako pomnik wszechstronności jego autora. Anthony Hopkins też zrobił swoje, oglądanie jego kreacji to czysta przyjemność.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz