David Cronenberg: "Wideodrom"
Dość marny, chaotyczny straszak. Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy telewizja być może jeszcze trochę fascynowała, mógł spełniać jako tako swoją rolę - odkąd jednak to medium kompletnie się upowszechniło, przejadło i w coraz szerszych kręgach zaczyna stawać synonimem żenady i marnowania życia w najgorszy możliwy sposób, obraz Cronenberga budzi raczej zażenowanie niż strach czy nawet niepokój. Zaczyna się nieźle, nawet intrygująco i można poczuć niewygodny klimat (duża w tym zasługa muzyki, będącej największą chyba zaletą filmu), ale długo to nie trwa - gdy subtelność zostaje odrzucona w kąt na rzecz groteski (która zabija film, bo co najmniej sprawia wrażenie przypadkowej i wynikłej z fatalnych pomysłów i wykonania), czar pryska. Dodatkowo Cronenberg na siłę stara się zrobić widzowi plątaninę z mózgu - w pewnym sensie się udaje, bo od pewnego momentu nie da się powiedzieć, co jest rzeczywistością, a co fikcją, tyle że jednocześnie kompletnie przestaje to już obchodzić - szybko zrobiłem się gotowy na wszystko. Atmosfera bliska zeru od pewnego zbyt wczesnego momentu. Cóż, przynajmniej aktorstwo nie drażni i jak powiedziałem, pierwsze pół godziny jest w porządku - pozwala się łudzić, że ktoś miał naprawdę niezły pomysł.
4.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz