Dalwhinnie 15 Year Old
Druga degustacja każe nam opuścić region Speyside, ale tylko nieznacznie, bo destylarnia Dalwhinnie leży ledwie dziesięć kilometrów od jego umownych granic. Wjeżdżamy do centralnej części Highlands, największego regionu produkcji szkockiej, który zajmuje większość Szkocji i można powiedzieć, że to nie tyle region, co "wszystko poza innymi regionami", dużo mniejszymi i bardziej konkretnymi. Patrząc na mapę, zdaje mi się, że nie ma destylarni położonej bliżej dokładnego środka całej Szkocji niż właśnie Dalwhinnie. Co więcej, jest to obok Braeval najwyżej położona destylarnia w kraju, chwaląca się malowniczą lokalizacją między pasmami górskimi Cairngorm i Monadhliath, a idąc jeszcze dalej, bodaj najchłodniejsze zamieszkałe miejsce w Wielkiej Brytanii. Destylarnia powstała w 1897 roku, nie ma jednak tak pięknej historii jak The Glenlivet. W początkowych latach nie szło jej za dobrze i często zmieniała właścicieli - dopiero na przełomie lat 1988 i 1989 zaproponowała swoją whisky single malt, wcześniej destylując głównie materiał do blendów. Nie jest to więc jedna z najbardziej spektakularnych destylarni szkockich, ale pełniła też kiedyś funkcję schronienia dla robotników i turystów, a dziś służy również za lokum dla stacji meteorologicznej. Cechą rozpoznawalną tutejszej whisky są nuty miodu wrzosowego, podobno obecne w każdym destylacie.
Do dziś, pod władaniem megakoncernu Diageo, w sprzedaży jest tylko jedna standardowa whisky z Dalwhinnie, 15-letnia: to znaczący wiek jak na najmłodszą whisky w destylarni, ale też nie ma żadnej starszej. To znaczy są, ale w ramach edycji limitowanych. Do kupienia są albo może jedynie były wersje 20-letnia, 29-letnia i 36-letnia: odpowiednio 4200, 5220 i 1500 butelek. Jeśli ktoś nie ma tyle szczęścia, by nabyć któryś z tych niespełna jedenastu tysięcy egzemplarzy, a nie chce zakończyć swojej przygody z Dalwhinnie na 15-letniej podstawce, musi skierować się w stronę Distiller's Edition, starzonej w beczkach po winie.
Bardzo jasna i bardzo przejrzysta - pod mocnym, białym światłem wręcz cytrynowa, przy słabszym oświetleniu można nazwać jej barwę jasnozłotą. Aromat delikatny, głównie kwiatowy - wrzosowy, faktycznie pojawia się też bardzo słodki akcent, który można utożsamić z miodem; trochę wanilii i minimalna ziemistość, zero dymu - nieco zbyt nieśmiały, acz niezły; po pewnym czasie dochodzi trochę przypraw, które nieco ją rozruszają. W smaku bardziej zdecydowana, od początku dają się we znaki nieobecne w aromacie akcenty dymne - w ustach też nie są jakieś piorunujące, ale wyraźne; ogólnie jest dość ostra, pieprzowa, odrobinę nieułożona - w ostatnich łykach, po skropieniu wodą, zaczęła się pojawiać nuta słodka. Finisz na początek daje ostre uderzenie dymno-pieprzowe, a później powoli przechodzi w coś zupełnie innego, nuty niemal maślane - trochę to wszystko bez duszy, brak jakiegoś mocnego, ciekawego akcentu, choć jest to trunek przyjemny.
Jako że to jedyna standardowa whisky z tej destylarni, to mogę mówić o zawodzie. Z 12-letnią (nieco tańszą) The Glenlivet przegrywa w cuglach, tutaj mamy sympatyczny, smaczny destylat, ale bardzo daleki od zachwytu, za mało rozbudowany. Degustowałem ją z (jedynej posiadanej przeze mnie) małej butelki o pojemności 200 ml, wypiłem z niej jakieś ćwierć zawartości i myślę, że jeśli nie wpadnę w jakiś kolekcjonerski szał, to pozostałe 150 ml wystarczy mi do końca życia. Nie będę też raczej zbyt zapamiętale polował na inne wersje, choć jeśli jakaś akurat wpadnie mi w oko w sklepie i nie będzie za droga, to może się skuszę, by nie pozostawić Dalwhinnie bez drugiej szansy.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz