D. W. Griffith: "Narodziny narodu"
Dwie podstawowe sprawy o tym filmie są opisywane wszędzie, więc tylko je potwierdzę: tak, to niesamowite osiągnięcie jak na 1915, bez wątpienia bardzo wpływowe. I tak, druga część jest obrzydliwie, upiornie rasistowska, aż do granic groteski. Prawdę mówiąc, pierwsze prawie wcale nie wpływa na moją ocenę, a drugie tak sobie. Punktów za przełomowość samą w sobie nie daję, natomiast ten rasizm jest tak przegięty, niewiarygodny i zapyziały, że aż ciężko mi się oburzać. Niestety Griffitha po stu latach ogląda się ciężko - są wprawdzie fragmenty, które do dziś urzekają układem ujęć i planów, montażem, dramatyzmem, jak chociażby scena zamachu na Lincolna czy typowe dla reżysera "ocalenie w ostatniej chwili" na koniec - ale facet mówi chaotycznie i znacznie, znacznie, znacznie za długo. Raz że można by wiele scen sobie podarować, a dwa że bardzo wiele skrócić. To silenie się na monumentalną epopeję jest doprawdy bardzo męczące, również w "Nietolerancji", ale tutaj odczuwa się to podwójnie, jako że cała druga połowa filmu to fabularny ściek. Pierwsza za to jest całkiem niezła - wystarczyłoby więc podarować sobie ten rasistowski koszmar w całości i zostałby film, który oglądałoby się z przyjemnością nawet po ponad stu latach. Niestety.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz