Country Joe & The Fish: "Electric Music for the Mind and Body"

1967

Bardzo fajny, taki niemal archetypiczny, powszedni acid rock. Trochę jak dobry rosół - ciężko się zachwycić i raczej nie myślimy o nim całymi dniami, ale bardzo przyjemnie go zjeść. Zespół Meltona i McDonalda ma dwie kluczowe zalety - zdolność do tworzenia może nie miażdżącej, może nie strasznie odkrywczej, ale autentycznej, bezpretensjonalnej, nienachalnej i pogodnej atmosfery - psychodelicznej, narkotycznej, hippisowskiej, podszytej bluesem. Robią to głównie poprzez przyjemne, nieco odrealnione, nieco przekoloryzowane, luźno tworzone brzmienie, oparte na cienkich dźwiękach elektrycznych gitar, barwnych organach i paru innych instrumentach. Druga zaleta to gitary dwóch głównych postaci - improwizatorów może dalekich od gigantyzmu Hendrixa, może nawet bardzo, ale wciąż poważnych graczy, potrafiących znaleźć słuszne proporcje pomiędzy wirtuozerią a klimatem.

Dwa najmocniejsze punkty tego dość równego albumu to Death, namiętny, intensywny psychodeliczny blues ze świetną pracą dwukanałowych gitar, oraz Bass Strings - zupełnie inny, spokojny, choć nie mniej psychodeliczny kawałek z narkotyczno-onirycznym klimatem i bardzo mądrze rozłożonym brzmieniem. Na trzecim miejscu Section 43 - bardzo przyjemna, ale jednak odrobinę oczywista instrumentalna suita, na której widać już trochę ograniczenia zespołu.

To jeden z tych albumów, którego problemem nie jest to, do czego można się przyczepić, bo nie można niemal do niczego, ale to, czym nie można się poważnie zachwycić (czyli niestety wszystko). Dlatego też Country Joe & The Fish to dziś zespół dość zapomniany, całkowicie przygnieciony wielkimi rówieśnikami jak The Doors, Hendrix czy Pink Floyd - mimo że prezentował bardzo solidny, równy, profesjonalny poziom, wyższy niż niejedna ekipa kompletnych amatorów uważana dziś za geniuszy. Ja postaram się ich zapamiętać, choć nie da się ukryć, że ciężko będzie często ich słuchać przy konkurencji jaką mieli i z jaką nie bez powodu przegrali.


6.5/10

Komentarze