Cormac McCarthy: "Suttree"

1979

Mieszane odczucia. Podoba mi się - nawet jeśli drażni też trochę - mglistość i buntowniczość tej powieści, jakby przypadkowe wrzucenie głównego bohatera w świat marginesu społecznego. Nie dowiadujemy się nigdy, dlaczego Suttree porzucił luksus, by żyć w koszmarnych warunkach, oddawać się podłym rozrywkom i rujnować zdrowie. W ogóle poszczególne wydarzenia wydają się niepowiązane sensownym ciągiem przyczynowo-skutkowym, dzieją się po prostu, jakby autor chciał swoim dziełem zasugerować być może przede wszystkim bezsens i przypadkowość ludzkiej egzystencji. Podoba mi się mglistość samego bohatera, z którym spędzamy tak wiele stron, a którego myśli prawie nie słyszymy, słów zresztą, które byłyby choć trochę brzemienne w znaczenie, również. Suttree jest wręcz wyrazistą postacią w swojej enigmatyczności i przypadkowości czynów. Podobają mi się mające w sobie wiele z impresjonizmu opisy świata przedstawionego, McCarthy umiejętnie wydobywa ponure piękno z najbardziej zapadłych nor. Język jest mocny, choć znam trochę bardziej imponujących i chyba też nie nadaje w pełni na moich falach. Całość składa się na nawet niezłą, gęstą, duszną, leniwą atmosferę. Podoba mi się w końcu do bólu naturalistyczne, a momentami bardzo zabawne wejrzenie autora w świat bandytów, pijaków, dziwek, złodziei, nędzarzy i innych tego typu postaci, które stanowią znaczną większość bohaterów powieści. Z drugiej strony to był moim zdaniem bardzo dobry materiał, ale na dwukrotnie albo nawet i trzykrotnie krótsze dzieło. Zmęczyła mnie ta powieść i to nie intelektualnym wyzwaniem interpretacji formy oraz treści, a połączeniem przegiętej długości z dość znaczącą powtarzalnością. Od pewnego momentu i to w sumie całkiem wczesnego popada "Suttree" w schematyzm: opis krajobrazu-spotkania z marginesem społecznym-opis krajobrazu-spotkania z marginesem społecznym-opis krajobrazu-(...). Jednych i drugich fragmentów miałem już dość pod koniec - liczba przeczytanych stron narasta i narasta, ale moim zdaniem McCarthy wnosi coraz mniej, zmieniają się tylko miejsca i ludzie. Lektura "Suttreego" raczej bywała niż była doświadczeniem stymulującym intelektualnie. Skoro tak chętnie stawia się McCarthy'ego w gronie zawierającym geniusza Pynchona, to się do tego odniosę - otóż moim zdaniem równie mu daleko do wybitności Pynchona, co do marności Bukowskiego. A więc bardzo daleko do obu, o ile przynajmniej "Suttree" to jego najlepsza książka, jak niektórzy twierdzą


7.0/10

Komentarze