Claudio Monteverdi: Nieszpory Maryjne

1610 / La Capella Reial, Jordi Savall, 2007

"Nieszpory" Monteverdiego to jeden z najtłustszych powodów, dla których warto cofać się dalej niż do baroku (choć są już mocno naznaczone barokiem, to na mój laicki osąd jeszcze dalekie od jego pełnego brzmienia; dużo tu wciąż renesansu). Jeden z najbardziej wpływowych kompozytorów wszech czasów, poza tym, że był wpływowy, tworzył też rzeczy, których piękno lśni do dziś mimo pewnej trudności odbioru tzw. muzyki dawnej. Vespro della Beate Vergine jest chyba z nich wszystkich dziełem najpiękniejszym. To obszerny utwór sakralny nie tylko z nazwy - nawet w osobie niewierzącej, czyli we mnie, wzbudza podziw swą głębią religijno-emocjonalną, wyrażoną czasem pompatycznie, często bardzo intymnie i mistycznie, niekiedy radośnie i melodyjnie, najczęściej zaś z nabożną podniosłością. Zawsze natomiast co najmniej bardzo ładnie - nie ma tu punktów słabych, przeciętnych czy nawet tylko niezłych. Nie ma też w sumie żadnych, które by mnie niszczyły i poniewierały, ale mimo wszystko ciężko byłoby to ze mną zrobić za pomocą muzyki sakralnej późnego renesansu. 

Część otwierająca jest dość mocno oderwana od wszystkiego, co poprzedza - to mocne, podniosłe, ale i bardzo radosne uderzenie. Konsekwentny, mocny chór na tle dynamicznej, melodyjnej, barwnej orkiestry renesansowej wzbudza poczucie wielkiego piękna. Jedna z perełek całego dzieła, mimo że niezbyt reprezentatywna. 

Korpusem dzieła są poprzedzane nastrojowymi monofonicznymi antyfonami psalmy. Wszystkie są co najmniej bardzo dobre. Psalm 109 jest dla mnie najlepszym fragmentem całych Nieszporów. Polifoniczny majstersztyk i subtelne partie instrumentalne (niby trochę w tle, ale łatwo się nimi zachwycić) wyzwalają wyjątkowo silną atmosferę religijnej podniosłości i skupienia, no i są piękne tak po prostu. 112, nieco lżejszy i mniej poważny, zdominowany przez barwny wokal, nie jest aż tak piękny, ale piękny również; przedstawia bardziej radosne oblicze nabożeństwa. Psalm 121 powraca do podniosłości, jest wręcz uroczysty i może przez to ma nieco mniejszą siłę emocjonalną. 126 jest wyjątkowo intensywny, z potężnym, wieloosobowym wokalem, podobny do 109 w swojej nieustępliwości, nabożności, podniosłości, może z odrobinę mniej ciekawą pracą instrumentów. Psalm 147, z wyjątkowo rozbudowanym wokalem, jest jednak chyba tym najmniej mnie zachwycającym. 

Motety na ogół nie są tak podniosłe, nadrabiają za to intymnością. Nigra sum z solowym tenorem i delikatnymi szarpnięciami strun jest pogodny i subtelny; podobnie jest w Pulchra es, choć kobiecy duet wokalny zamiast męskiego tonu dostarcza atmosfery intymnej w nieco inny sposób, bardziej sielankowy. A jednak Duo Seraphim dostarcza być może najbardziej mistycznego brzmienia w całym dziele, znakomity męski duet wokalny buduje atmosferę bardzo głęboką i poważną, z dużym pietyzmem, nieomal dramatyczną do momentu włączenia się trzeciego głosu. Audi coelum tchnie spokojem i wysublimowanym mistycyzmem. 

Sonata ma niewiele atmosfery, za to wreszcie uwalnia instrumentarium, przede wszystkim smyczkowe. Hymn, mimo wszystko jeden z mniej porywających fragmentów, przeplata intymne, a jednocześnie podniosłe i pełne namaszczenia partie wokalne z pompatycznymi częściami instrumentalnymi z większym niż zwykle wykorzystaniem instrumentów dętych. Obszerny, podwójny Magnificat to powolne, subtelne i refleksyjne, acz mocne zakończenie. Znakomite w nim są zwłaszcza wyjątkowo jak na ten utwór rozbudowane partie instrumentalne. 

Charakterystyczna statyczność muzyki renesansowej połączona z długością tego konkretnego dzieła stawia przynajmniej dla mnie pewne ograniczenia w przyjemności z jego odbioru, ale i tak jest to przyjemność ogromna i będę wracał do niego chętniej niż do większości muzyki, jaka powstała do końca drugiego tysiąclecia i na początku trzeciego. Mimo upływu lat to wciąż jedna z najmocniejszych wypowiedzi muzyki sakralnej i w ogóle wokalnej.


8.0/10

Komentarze