Claude Debussy: "Preludium do popołudnia fauna"
Boulez nazwał to dzieło początkiem muzycznego modernizmu - wydaje się to stwierdzeniem co najmniej niebezzasadnym, nawet jeśli dzisiaj "Preludium do popołudnia fauna" nie objawia swojej przełomowości przy pierwszym lepszym odsłuchaniu, co jest głównie zasługą jego wpływu. Jego powierzchowność brzmi dziś zwyczajnie, ale osoba w miarę zapoznana z historią muzyki nawet przy odsłuchaniu pobieżnym kiwnie głową z uznaniem, gdy uświadomi sobie rok powstania dzieła; przy odsłuchu wnikliwym uznać już trzeba jego wielkość i wysublimowanie niezależnie od miejsca w chronologii. Tak czy inaczej to fascynujący, niebiański, czarujący impresjonistyczny poemat symfoniczny, jedno z najpiękniejszych dzieł w tym gatunku, choć tak odmienne od większości. Muzyka na sporą orkiestrę, a jednak nieskończenie lekka, ulotna jak senne marzenie. Odrealniona, czarowna, baśniowa, przy czym jest to taka baśniowość nastrojowo ważka - Debussy od pozornie błahej sielankowej scenki zmierza do głębokich i niejednoznacznych emocji, erupcji wrażliwości - erupcji, choć wyjątkowo subtelnej, nieoczywistej, nienachalnej. Ten bardzo krótki przecież utwór mimo swojej krótkości zdąża wciągnąć w swoją atmosferę, w swoją grę nastrojów - gdy się kończy, zdaje mi się, że słuchałem go przez godzinę, co paradoksalnie nie umniejsza zaskoczenia nadejściem końca. To spory sukces na samym polu założeń poematu symfonicznego - będąc daleko od obrazowości, jest to dzieło wybitnie sugestywne nastrojowo, wypełnia swój program nie "fabularnie", lecz raczej klimatycznie i emocjonalnie.
Tyle o transcendencji, ale mamy tu jeszcze fascynującą formę, bez której transcendencji by nie było. Mówiłem już o niezmierzonej lekkości utworu - to prawda, chociaż niepełna prawda. Debussy, osiągając ideał impresjonistycznego dążenia do ulotności, zachował jednocześnie co nieco szerokości, siły i masywności brzmienia pełnej orkiestry, ulotności tym jednak nie zakłócając i nie umiem póki co pojąć, jak to zrobił, ale efekt jest jedyny w swoim rodzaju. Zwrócić też warto uwagę na jak zwykle u Francuza mistrzowską fakturę dzieła - to przechodzenie motywów i tematów z instrumentu na drugi instrument, z drugiego instrumentu na orkiestrę ma w sobie magię formalnego kunsztu. Oczywiście śmiałe i cudowne w swym efekcie rozbicie rytmiki, wręcz wymazanie czy też zasłonienie, dzięki któremu utwór płynie jak chmura. I genialny zmysł harmoniczno-melodyczny, który w połączeniu z inteligentnym budowaniem napięcia prowadzi do jednego z najsubtelniejszych klimaksów w historii muzyki.
8.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz