Chico Hamilton: The Dealer
Dobry i dziwny album. Paczka głównie bardzo interesujących jazzmanów, stojących blisko awangardy, a nawet free, zaprzężonych do w większości bardzo grzecznego (jakkolwiek mającego klasę i bardzo przyjemnego) post-bopu, który częstymi fragmentami nie ma w sobie nic "post" poza delikatną harmoniczną niestabilnością powodowaną brakiem fortepianu i może być nazwany zwyczajnym bopem. Dziwne rzeczy się tu dzieją - ot na przykład pięć z siedmiu utworów to kompozycje lidera, ale aż do przedostatniej pozycji na albumie spełnia on rolę marginalną, czasem grając przez cały kawałek zapętlany perkusyjny motyw. Mamy też coś takiego jak nieprzyzwoicie przystępny, tonalny, soulowy, rytmiczny, groove'owy, ciepły i melodyjny utwór autorstwa... Archiego Sheppa.
Album ma dwa oblicza, pierwsze pięć utworów to dobry, przyjemniasty, maksymalnie odprężony i dość niezobowiązujący bop, który nie zapada za mocno w pamięć, ale tworzy fajną zrelaksowaną atmosferę. Baby You Know to wręcz muzyczny odpowiednik relaksowania się nad brzegiem jeziora. W tytułowej kompozycji odprężenie wyraża się brzmieniowym rozrzedzeniem (sporo ciszy słychać zwłaszcza w szarpanym dialogu między gitarą a kontrabasem). Pierwsza faza A Trip prezentuje niecodzienne, ugrzecznione podejście do kolektywnej improwizacji - mamy trzy solówki grane równocześnie, ale harmonizujące ze sobą w tradycyjny sposób. Do tego delikatny Larry of Arabia i wspomniane For Mods Only Sheppa.
Na koniec sprawy ulegają zmianie, lider wychodzi z ukrycia i nie jest już tak grzecznie i relaksacyjnie. To ta zdecydowanie lepsza, ciekawsza część albumu, niestety też dwukrotnie krótsza. Mamy tu Thoughts, rozpoczynający i kończący pięknym, impresjonistyczno-spirytualnym tematem z wykorzystaniem gry arco i wokalizą samego lidera, w środku zawierający solówki zachowujące odprężenie formalne, ale już emocjonalnie napięte i zaangażowane; sam lider przestaje przynudzać, krótkimi momentami przypomina Elvina Jonesa. Na całego wyżywa się jednak w najlepszym na albumie Jim-Jeannie, gdzie gra z taką swobodą, jakby do wszystkich dotychczasowych utworów był zmuszany. Chaotyczna perkusja daje dobrą bazę do swobodnych, post-bopowych, szybkich solówek pozostałej części zespołu.
Chico Hamilton nie zapisał się i już nie zapisze złotymi zgłoskami w annałach jazzu, ale przynajmniej ten album zasłużył na zgłoski brązowe.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz