Charlie Chaplin: "Dzisiejsze czasy"
Chaplin kazał nienaturalnie długo czekać na swój drugi nie do końca niemy film, ale przygotował przez te pięć lat coś świetnego. Tym razem połączył slapstick nie tylko z ładnym i szczerym, ale bezrefleksyjnym raczej dramatem emocji jak do tej pory, lecz i z głębszym dramatem społecznym oraz inteligentną satyrą na świat kapitalizmu. Komiczna forma, ale poważna treść; zabawa, lecz też szczery pesymizm; kupa śmiechu, ale i sporo wzruszeń. Chaplin jest świetny we wszystkich tych wymiarach. Gagi jak zwykle są cudownie pomysłowe, całość tchnie nieprawdopodobnym dynamizmem i polotem nie tylko dzięki kreatywnym scenom, ale też błyskotliwemu montażowi i dobrze dobranej muzyce. Tym razem zachwyt dotyczy nie tylko najsympatyczniejszej w świecie postaci Trampa, ale i jego ukochanej - zmysłowa Paulette Goddard dała tu moim zdaniem jeden z najlepszych żeńskich występów aktorskich wszech czasów, a już jak na tak stare kino jest aż podejrzanie wyprzedzająca swoje czasy i grą, i wyglądem. Być może to między innymi zasługa faktu, że faktycznie była ukochaną Chaplina, w każdym razie emocje ten film zawdzięcza w dużej mierze jej. Ostatnie pół godziny jakoś mi trochę zwolniło zachwyt, ale to wciąż jeden z najlepszych filmów wszech czasów i być może najwyższy szczyt, na jaki wspiął się slapstick kiedykolwiek.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz