Charles Gounod: "Faust"

1859 / wykonanie: Cheryl Studer, Richard Leech, Thomas Hampson, Choeur de l'Armée française, Choeur et Orchestre de Capitole de Toulouse, Michel Plasson, 1997

Moja relacja z operą jest burzliwa. Momentami (bardzo rzadkimi i bardzo krótkimi) wydaje mi się, że to faktycznie jeden z najpiękniejszych przejawów działalności artystycznej człowieka - kiedy indziej, nieco częściej, jestem skłonny uznawać ją za jeden z najpośledniejszych gatunków muzyki poważnej. Opery takie jak "Faust" mocno ciążą w stronę tej drugiej opinii. To nie jest jakaś zła, niesmaczna czy głupia muzyka, ma sporo bardzo zgrabnych momentów, ale wydaje mi się postawiona w tak podrzędnej roli wobec wymiaru teatralnego dzieła, że słuchanie jej bez wizualnego widowiska, na sucho, jest ciężkim zadaniem nawet przez godzinę, a co dopiero przez okrutne trzy godziny. Porywające fragmenty nie wynagradzają tego czasu.

Służalstwo widowisku to jednak tylko jedna sprawa. Inna sprawa to to, co tutaj zostało z metafizycznego dzieła Goethego - mdły romans, który sam nie wie, czy ma być romantyczny, zabawny czy dramatyczny. Nie czepiam się treści libretta, bo skoro słucham samej muzyki, to nie powinna mnie ona za mocno obchodzić, ale w tym przypadku zdegenerowana treść wyraźnie wpływa na muzykę, która również jest dość płytka. Albo opiera się na atmosferze zupełnie żartobliwej, albo pręży muskuły i pompuje grubo ciosane emocje straszliwie na siłę i z przesadą. I co ciekawe, jeśli zachodzi ten pierwszy przypadek, to jest dużo lepiej. Gounod jest niezły, jeśli chodzi o rubaszną baśniowość i wesołe chóralne śpiewy, stąd pierwsze dwa akty są jeszcze całkiem smaczne i przyjemne. Trzeci już jednak, oparty w dużej mierze na intymnych rozmyślaniach Małgorzaty, jest ciężki do przebrnięcia, bo Gounod kompletnie nie zna się na muzyce intymności, podobnie jak piąty, dramatyczny i diabelski, bo dramat Gounoda to farsa, a jego Mefistofeles to błazen.

Wolę już niejedną operetkę od tej klockowatej "grand opery", której popularność zmusza mnie do wyboru między naiwną wiarą w szalenie wysokie walory sceniczne dzieła a ponurym, ale prawdopodobnym przypuszczeniem, że nawet publika operowa skłania się ku utworom estetycznie i emocjonalnie łatwym i oczywistym.


5.0/10

Komentarze