Carl Orff: "Carmina Burana"

1936 / wykonanie: Gundula Janowitz, Gerhard Stolze, Dietrich Fischer-Dieskau, Orchester der Deutschen Oper Berlin, Chor der Deutschen Oper Berlin, Eugen Jochum, 1995

Mało które dzieło muzyki poważnej zbiera takie cięgi krytyki jak Carmina Burana, tymczasem jest naprawdę wiele utworów, które zasługują na nie bardziej. Kompozycja Orffa zresztą zasługuje tylko trochę. Faktycznie nie jest to jak na muzykę akademików rzecz bardzo subtelna, skomplikowana i elegancka; rozumiem zarzuty, potęgowane jeszcze niemal radiową popularnością "O Fortuna". Carmina Burana zyskuje jednak sporo, kiedy przestajemy ją porównywać ze Strawińskim i traktujemy jako muzykę po prostu, może nawet patrzymy nań trochę bardziej jak na dzieło działające jak muzyka popularna. Kluczową zaletą tej kompozycji jest bowiem jej specyficzny koncept, stylizacja na muzykę średniowieczną przy jednoczesnym wykorzystaniu dwudziestowiecznych zdobyczy formalnych, współcześnie zróżnicowanej orkiestry i współcześnie ogromnego chóru. Inspirowana muzyką średniowieczną melodyka i łaciński tekst, barwne, wręcz fantastyczne niekiedy, zróżnicowane brzmienie, a zarazem wciągająca i niesztampowa rytmika, często przyjemnie uwydatniona, często zmienna. Wychodzi bardzo interesująca mieszanka, a przede wszystkim wyrazista "starodawna" atmosfera, z pewnego punktu widzenia bardziej średniowieczna niż muzyka średniowieczna. Bardzo malarska, działająca na wyobraźnię, barwna. To już jest dużo, a trzeba jeszcze dodać, że Orff miewa naprawdę wielkie przebłyski melodyczne i stworzył tu kilka niezwykle śpiewnych arii i partii chóralnych.

No i w końcu O Fortuna to wciąż najlepsza muzyka na apokalipsę jaka powstała, a jeśli nią nie jest, to tylko przez swoje oklepanie. Przytłacza i wznosi zarazem swoją groźną, patetyczną melodią, gigantomańską chóralnością, napięciem, brutalnymi bębnami i zaskakuje błyskotliwą zmianą nastroju na koniec. Ma w sobie doprawdy wielki fatalizm. Nieporównywalnie mniej znanym, a niewiele mniej efektywnym kawałkiem jest sparowane z nią Fortune plango vulnera, ani trochę mniej dramatyczne, z bardzo błyskotliwym skontrapunktowaniem (melodycznym i brzmieniowym) chóru fanfarowymi blachami w wiadomym momencie, o wyśmienicie średniowiecznej atmosferze.

Pierwsza część przeplata fragmenty rozkosznej, sielskiej delikatności z radosnymi, pompatycznymi, beztroskimi muzycznymi odbiciami wieśniaczej zabawy; ciekawe zmiany rytmiczne ze wspaniałymi, śpiewnymi melodiami. Jest tu co najmniej jeden świetny fragment, Ecce gratum, bardzo melodyjny, ciekawy i asymetryczny rytmicznie, strasznie barwny brzmieniowo kawałek, w błyskotliwy sposób wiążący współczesne zdobycze formalne z urzekającą atmosferą średniowiecznej festy. Poza nim warto zwrócić uwagę chociażby na brzmieniową ascetyczność instrumentów i wielką melodyjność i delikatność chóru w Veris leta facies tudzież bezpośredniość finału. 

Krótka druga część zawiera między innymi Estuans interius ze znakomitą barytonową arią, za którą zabiłby niejeden włoski twórca oper, w dodatku wspomożoną błyskotliwymi kontrastami brzmienia i zmianami rytmicznymi oraz silnie perkusyjne, bardzo wciągające rytmicznie, kontrastowe w atmosferze i brzmieniu In taberna quando sumus.

Trzecia część jest zdecydowanie najsłabsza, ma parę ładnych rzeczy, ale brak jej highlightów, wszystko zdaje się już trochę powtarzać, cierpi na tym atmosfera.


7.5/10

Komentarze