Bunnahabhain 12 Year Old
Jak wielu miłośników whisky, tak i mnie ciągnie chyba najbardziej na wyspę Islay, do jej torfowych bogactw. Święta trójca torfu, Ardbeg, Lagavulin i Laphroaig, a również nieco łagodniejsze Caol Ila i Bowmore to olbrzymie marki, dziś zajmę się jednak mniej znaną - bo najłagodniejszą, w większości swoich wersji niemal wypraną z torfu - whisky o uroczej nazwie Bunnahabhain. Destylarnia nie ma oszałamiającej historii, od początku była w posiadaniu dużych spółek, została wybudowana w wyludnionej, północno-wschodniej części wyspy - dopiero dzięki niej teren ten się zaludnił. Za jedyną anegdotę niech posłuży to, że w trakcie budowy znaleziono na plaży skrzynkę z ludzkimi kośćmi, a po paru dniach huragan zniszczył dotychczasowe prace.
Przez długi czas Bunnahabhain była tylko elementem blendów, a jeszcze na początku XXI wieku jedynym oferowanym single maltem była wersja 12-letnia. Dziś w sprzedaży są również destylaty o wieku 18, 25, a nawet 40 lat oraz parę edycji specjalnych. Zaczynam oczywiście od tej pierwotnej (nie zauważyłem zresztą nigdy w Polsce starszej).
Złota, nawet momentami jasnozłota, choć bardziej wchodzi w głębokie, pełne złoto; nie jest całkiem klarowna. Bardzo intensywny, dość słodki zapach, z subtelnym, ale i konkretnym smagnięciem torfowego dymu; słodycz natomiast pochodzi przede wszystkim od beczkowej wanilii (pojawia się nawet piernik, przyprawy korzenne), w mniejszym stopniu od owoców, które przy jednym pociągnięciu nosem są, przy drugim już ich nie ma; do tego nuta morskiej wody; łagodna, ale piękna, wprost znakomita kompozycja. W ustach mocno pieprzna, bardzo słona jakby od morskiej wody, dość prosta; po dolaniu wody ujawnia natomiast sporą słodycz - przyjemnie wybucha, ale nic ponadto. Na finiszu początkowo jest dość podobnie - najpierw duża pikantność, potem ściana tej charakterystycznej słoności, a potem proste wyciszanie się w kierunku nut drzewnych - może za zasługą czasu, a może skropienia wodą (bardzo warto to zrobić) zrobiło się dużo ciekawiej - w końcowym stadium finiszu raz weszły pomarańcze, nawet czekolada z pomarańczami, a po następnych łykach intensywne wodorosty, w zasadzie z każdym łykiem wydawała się coraz lepsza i coraz bardziej złożona - bardzo dobra, choć może nie wybitna.
Bardzo przyjemna whisky, ale trzeba jej dać trochę czasu i warto skropić wodą. Pierwsze łyki mnie rozczarowały, ale nabrała magii i nie ustąpiła innej wyspiarskiej podstawce, 10-letniemu Taliskerowi. Ciekawe, co jest dalej, ale jak pisałem, nie widziałem starszych wersji na półkach.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz