BrewDog: Sink the Bismarck!
Osiemset! Nie zdążyłem dobić do ośmiuset degustacji przed końcem 2016 roku, robię to więc w styczniu roku następnego, na niecały miesiąc przed czwartą rocznicą rozpoczęcia tej mojej skromnej działalności cyberprzestrzennej. A więc niemal równo dwieście degustacji rocznie mi wychodzi, choć średnia dużo mocniej niż teraz przekraczałaby dwie setki, gdyby nie przymusowa zeszłoroczna przerwa od alkoholu podyktowana kuracją leczniczą. Osiemset to liczba jak liczba, w tym momencie człowiek patrzy już raczej w stronę tysiąca - mój plan jest taki, by tysięczne piwo na blogu było ostatnim, które zrecenzuję w 2017 roku - niemniej okrągłość trzeba uczcić. Z okazji trzysetnej recenzji, pamiętam ten dzień znakomicie, otworzyłem butelkę piwa, która do dziś pozostaje najdroższą ze wszystkich, jakie w życiu otworzyłem, i zawierającą jedno z dwóch najmocniejszych piw. Był to Tactical Nuclear Penguin, wymrażany RIS z BrewDoga, moim zresztą zdaniem piwo naprawdę genialne - do dziś mam jeszcze jego resztkę z tej samej butelki, dalej jest pyszne. Dziś przebijam jednak to wszystko.
Sink the Bismarck to wymrażane IPA o zawartości alkoholu 41%. Najmocniejsze i najdroższe piwo mojego życia. Browar określa jako "poczwórne IPA". Zawiera "poczwórną dawkę chmielu" i było cztery razy wymrażane, by uzyskać tak ogromną wartość alkoholu. W swoim czasie było najmocniejszym kiedykolwiek wyprodukowanym piwem świata. Nazwa nawiązuje bezpośrednio do tej brytyjsko-niemieckiej walki o najmocniejsze piwo wszech czasów - BrewDog stworzył je w odpowiedzi na to, jak niemiecki Schorschbräu wypuścił 40-procentową wersję swojego lodowego koźlaka.
Podobnie jak Pingwin, ładna butelka z odrobinę mniej ładną niż w przypadku Pingwina etykietą, zawinięta w papier, który okazuje się być torbą. Do tego korek rozporowy, który pozwoli zakonserwować piwo na lata.
9/10
Barwa
Mieni się od jasnego brązu przez genialną miedź, czerwień aż do głębokiego, ciemnego bursztynu i pomarańczy. Przepiękne.
5/5
Piana
Oczywiście nie ma prawa jej być.
0/0
Zapach
Nie tyle jak imperialne IPA, co raczej jak amerykańskie barleywine. Zachowało mocny, chmielowy, owocowy charakter, ale nie są to typowe nowofalowe cytrusy (choć lekki cytrus też wpadnie). Mamy brzoskwinie, morele, karmelizowane pomarańcze, bardzo słodkie jabłka, rodzynki, poza tym mnóstwo toffi i karmelu, trochę migdałów. Wszystko jest skąpane w sporej dawce alkoholu, ale zupełnie nie przeszkadzającym, tak jak nie przeszkadza on w dobrej whisky. Jest naprawdę wspaniały, potężnie dużo się tu dzieje, no i oczywiście niewyobrażalnie intensywny.
9,5/10
Wyciąg z chmielu. W ustach zaczyna się jeszcze od uderzenia barleywine'owej słodyczy, bardzo szybko wkracza ostrość alkoholu, a od razu po przełknięciu następuje przeciągłe dźgnięcie potężnej, ziołowej goryczki, która ciągnie się i ciągnie jeszcze na bardzo dalekim finiszu. Totalnie nowe przeżycie, ciężkie do porównania z czymś, choć na pewno nie jakieś genialne - w przeciwieństwie do zapachu, tutaj złożoność nie wynagradza w pełni gryzącej strony alkoholu.
8/10
Tekstura
Oleiste jak dobra whisky, super.
5/5
Nasuwa mi się parę deskryptorów. Bardzo oryginalne. Znakomicie pachnące. Bardzo smaczne. Ekstremalnie gorzkie. Nieidealnie ułożone. I w końcu - totalnie niewarte swojej ceny, aczkolwiek nie do końca, bo jeden kieliszek za te 30 zł warto byłoby sobie zafundować, dla samej oryginalności przeżycia. Szczerze mówiąc, podejrzewałem, że tak będzie, ale miałem bardzo dobry dzień, gdy kupowałem tę butelkę. Bardzo dobre piwo, aczkolwiek nie rozumiem, po co ładować się w tak kosztowny proces jakim jest wymrażanie dla zrobienia megaimperialnego IPA. Stout imperialny, quadrupel czy nawet porter bałtycki wydają się tak znacznie, znacznie, znacznie lepszymi pomysłami.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz