BrewDog: Hello My Name Is Mette-Marit
Czwarte, czyli chyba ostatnie z istniejących piwo z serii Hello My Name Is..., serii imperialnych IPA z dodatkiem różnych owoców. Jak dotąd w żadnym z nich obecności owych owoców nie wyczułem, ale to tam - dwa z trzech piw były rewelacyjne, więc nie chciało mi się przejmować jakimiś jagodami. Gorzej było z trzecim. Kim jest Mette-Marit? Żoną księcia Norwegii, która w kraju tymże wywołała na początku XXI wieku sporo wzburzenia, bo książę wziął sobie ją z plebsu i to nie byle jakiego - jej były mąż handlował narkotykami. Do Norwegii piwo pojechało ocenzurowane. Mniejsza z tym - jakiego owocu tym razem będę próbował się doszukać? Borówki brusznicy, zwanej również borówką czerwoną. Do dzieła.
Opakowanie
Typowe, może trochę bardziej kolorowe niż zwykle opakowanie BrewDoga, solidny opis piwa, firmowy kapsel, wszystko na swoim miejscu.
9/10
Barwa
Bardzo ładna, głęboko bursztynowa barwa, która w połączeniu z bardzo znacznym zmętnieniem tworzy ciekawy i wyrazisty widok.
4,5/5
Piana
Bardzo gęsta, umiarkowanie obfita, w zamian za to ładnie oblepia szkło.
3,5/5
Zapach
Oczywiście świetna bomba amerykańskiego chmielu, choć może jak na styl nie najmocniej wybuchowa; mnóstwo słodkich i kwaśnych owoców, zwłaszcza cytrusów - rządzą podstawowe cytryna, pomarańcza i grejpfrut, do tego odrobina przyprawowości; bardzo, bardzo udany.
9/10
W smaku trochę słabiej - na początku jest rewelacyjnie, przenosi się owocowość z zapachu, czyniąc piwo lekkim i smacznym, ale przy przełknięciu robi się już trochę ciężkawe - dzieje się tak, bo w goryczce do nut chmielowych dołącza trochę zbyt wyczuwalny alkohol, jest ona całkiem duża, ale nie do końca szlachetna; mimo to jest bardzo smaczne, nie ma częstego dla stylu problemu nadmiernej słodkości, bo owocowe nuty są zupełnie wyrównane przez goryczkę - nawet nieco zanadto.
8/10
Tekstura
Jest jakiś problem - wysycenie jest bezbłędne, ale gęstość piwa jest nie do końca w porządku, trochę jakby za lepkie albo zbyt szorstkie.
3/5
Coś pomiędzy Sonją a Vladimirem, czyli bardzo dobre piwo, które jednak zupełnie ginie w asortymencie BrewDoga. Ginie też bezwzględnie wśród wszystkich tych imperialnych India Pale Ale, które już zrecenzowałem na blogu. Jeśli jeszcze BrewDog wypuści jakieś IIPA z tej serii, to wezmę bez zastanowienia, bo wrażenia z Ingrid i Vladimira pozostały niezapomniane.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz