Black Sabbath: "Black Sabbath"

1970

Gdyby heavy metal wyobrazić sobie jako dom, ten i żaden inny album byłby jego gankiem. Jeden z najbardziej wpływowych zespołów w historii muzyki rozrywkowej nie marnował czasu - już na pierwszej płycie zaczął wyłuskiwać z hard rocka nowy nurt, który wkrótce stanie się nurtem na tyle dużym, że przestanie być nazywany rockiem. To ciągle jest bardziej hard rock, ale ciężkie, świdrujące, głośne riffy Tony'ego Iommiego już się z niego wyrywają w stronę heavy metalu, podobnie jak mroczny klimat wprowadzany tu i ówdzie. Wpływowość wpływowością, ale te riffy do dziś brzmią szalenie miło dla ucha i niewiele ciężkich zespołów uzyskało później takie brzmienie gitary, a i klimat jest autentyczny. I nawet bez tego byłby to co najmniej niezły blues/hardrockowy album, bo jakkolwiek nie ma w tym zespole wielkich muzyków, to Iommi jest niezły, Osbourne charyzmatyczny i wyrazisty, a Butler i Ward rzetelni. 

Black Sabbath to jedna z najbardziej udanych prób uzyskania sugestywnego okultystycznego klimatu w historii rocka, którą wkrótce będą chciały powtórzyć setki zespołów metalowych i nawet te w miarę dobre zwykle popadną w śmieszność i infantylność. Ciężki, niepokojący, powolny gitarowy tryton grany przez prawie cały utwór, charyzmatyczny, potępieńczy wokal Osbourne'a, hipnotyzujący rytm pełen napiętej synkopy, nienachalne dźwięki dzwonu i burzy - utwór prosty, ale bardzo klimatyczny i malowniczy.

Od razu po tym następuje odwrót od tak mrocznych klimatów i kilka przyjemnych, choć mało interesujących hardrockowych piosenek, czasem nieco cięższych i wyrazistszych jak głównie N.I.B. Na koniec jednak zespół zostawił swoją najambitniejszą próbę, jeszcze mocniej niż pozostałe utwory osadzoną na umiejętnościach i kreatywności Iommiego, który celująco odrobił tutaj lekcję daną mu przez Cream i inne blues-rockowe zespoły - rozpoczyna się jak świetna, wyrazista, pełna chwytliwych melodii, zniewalających riffów i rozkosznej synkopy blues-rockowa piosenka, która przechodzi stopniowo w tour de force gitarzysty - najpierw zanika wokal, a później nawet sekcja rytmiczna, żeby Iommi mógł pokazać swoje umiejętności techniczne (nieduże) i kreatywność improwizatorską (niemałą).

Prostota materiału daje się we znaki, ale brzmienie i atmosfera potrafi wiele nadrobić.


7.0/10

Komentarze