Béla Tarr: "Szatańskie tango"

Znalezione obrazy dla zapytania satantango1994

Gdyby wzorem muzyki podzielić kino na rozrywkowe i poważne, "Szatańskie tango" musiałoby być prawdopodobnie pierwszym filmem zaliczonym do tej drugiej kategorii. Nie spotkałem się nigdy z żadnym obrazem, w którym byłoby aż tak widoczne, że reżyser panuje nad każdą sekundą (a mówimy o siedmiogodzinnym maratonie!), że ani jednej klatki nie pozostawia przypadkowi, że dokładnie wie, co chce pokazać i robi to od strony technicznej i artystycznej po arcymistrzowsku.

Przede wszystkim "Szatańskie tango" to niepodważalne arcydzieło od strony czysto kinematograficznej. Genialne, malarsko przemyślane kompozycje kadrów rozwalają mózg co chwilę przez te siedem godzin - może nie każde, ale naprawdę większość ujęć to pod tym względem mistrzostwo. Montaż, z którego Tarr korzysta bardzo rzadko, został niemalże wyparty przez być może najlepszą pracę kamery, z jaką się spotkałem, kamery, która jest tu czymś więcej niż tylko sprawozdawcą - jest komentatorem, bohaterem filmu, swobodnie przemieszczającym się w jego diegetycznym świecie, a nie tylko w studio filmowym - oto autonomiczny, wreszcie wolny od innych gałęzi sztuki język artystyczny filmu. Tarr prowadzi wysublimowaną grę na krawędzi ruchu i bezruchu, potrafi doskonale wykorzystać potencjał zdjęciowy deszczu (wyniesionego zresztą do roli metafizycznej), nieba, błota; jego trochę realistyczny, a trochę arbitralny dialog ze światłocieniem klasyfikuje fragmentami film w przedsionku surrealizmu rodem z malarstwa De Chirico. Rola muzyki jest jak dla mnie zbyt rzadka, ale jak już się pojawia, współgra z obrazem tak dobrze, że tworzy jedne z najlepszych scen. Prowadzi to wszystko do wielu, wielu hipnotyzujących ujęć - wymienić wszystkich nie sposób, ale wspomnę chociażby o ujęciu otwierającym, o doskonałej scenie pijackiego tańca, o wędrówce Irimiasa i Petriny zabłoconą drogą w deszczu, nocnej tułaczce doktora czy wielu ujęciach wynoszących na piedestał twarze. Przez te siedem godzin na ekranie nie pojawia się bodaj żadna rzecz ani osoba, które byłyby ładne same w sobie (no, może poza kotem) - a jednak film jest przepiękny. To radykalny naturalizm skontrastowany z metafizycznym liryzmem.

Druga sprawa to treść dzieła, kocioł trudnych i mglistych, niedopowiedzianych metafor, którego nikt nigdy jednoznacznie nie rozwiąże. Najprawdopodobniej wymowa jest tu w założeniu mocno historyczno-socjologiczna i stanowi rozrachunek Węgrów z ich narodowymi koszmarami na czele z komunizmem - łatwo ją jednak rozciągnąć na ogólną refleksję na temat kondycji człowieka, jeśli nie uniwersalnego, to przynajmniej dwudziestowiecznego. Znakomicie oddana atmosfera zapadłej, opuszczonej przez bogów wsi i jej pasywnej, zdeprawowanej, pogrążonej w nędzy życiowej społeczności, czekającej na cud, mesjasza, który wyrwie ich z nieskończonego marazmu. Mesjasz nadchodzi, ale okazuje się być personifikacją diabła, oszustem na usługach komunistycznych władz. Atmosfera zawieszenia, wyczekiwania, odkładania, rozpaczliwej nadziei na ruch. 

Co jeszcze? Świetnie spisujący się aktorzy, którzy musieli zmagać się z trudnymi, długimi ujęciami; ładny tekst bez aspiracji do filozofowania na poważnie, po prostu po literacku ładny; zaburzona chronologicznie narracja, dzięki której oglądamy czasem tę samą scenę z różnych perspektyw w innych momentach filmu.

W końcu to jednak powiem - tak, moim zdaniem film jest za długi, choć w inny sposób niż większość. Większość filmów nie zasługuje na swoją długość, bo reżyser nie ma wystarczająco wiele do powiedzenia - "Szatańskie tango" zasługuje, ale byłoby lepiej dla niego samego, gdyby jednak się trochę ograniczyło. Siedem godzin to po prostu "fizycznie" za dużo jak na film oglądany w jednym ciągu (nawet z przerwami). Pod koniec dopadł mnie przykry syndrom przeciągniętego dzieła sztuki - raczej wiedziałem, że to co widzę jest zachwycające, niż faktycznie bezpośrednio się zachwycałem. Przesyt z jednej strony, zmęczenie z drugiej. To ile, jak nie siedem? Nie wiem, z pięć byłoby już chyba w porządku.

Nie będzie to nigdy mój ulubiony film, wolę takie, które odrobinę bardziej bezpośrednio na mnie oddziałują (atmosfera tu jest świetna, lecz są filmy z mocniejszymi), ale chylę czoła.


9.5/10

Komentarze