Béla Tarr: "Harmonie Werckmeistera"
Béla Tarr nie ma dość po siedmiu godzinach "Szatańskiego tanga" - tutaj kontynuuje poszukiwanie filmowej transcendencji i wciąż skutecznie udaje mu się ją odnajdywać; choć może nie aż tak często i dosadnie jak we wspomnianym wcześniejszym filmie, ale momentami to szczyty metafizycznego, a również mistycznego liryzmu, nieco bardziej bezpośredniego i przystępnego niż w "Szatańskim tangu". Przepiękne dzieło, zasadzone na szczątkowej, enigmatycznej, silnie metafizycznej, nieco surrealistycznej fabule, zmuszającej widza do rozszyfrowywania alegorii, zapraszającej wręcz do współtworzenia filmu poprzez myślenie o nim i próby wypełniania luk. Być może ponure spojrzenie na świat, w którym idealizm coraz bardziej się kurczy; być może rzecz o rewolucjach i uniwersalnych typach ludzkich w ich obliczu: oportunistach, ofiarach, podżegaczach, znieczulonych. Bez wątpienia kolejny posępny obraz ludzkości, tym razem naświetlający nie bierność, a niszczycielską aktywność.
Znów przewspaniała kinematografia: boskie kadry, przy budowie których Tarr i jego operator tak dobrze wcielają się w rolę władców światła, mroku, perspektywy i kompozycji, że mogliby zaimponować niejednemu arcymistrzowi malarstwa; doskonała praca kamery, która podobnie jak w "Szatańskim tangu" zepchnęła montaż na trzeci plan, przemieszczając się po diegetycznym świecie filmu jak jego pełnoprawny bohater. Świetnie dobrana muzyka. Nie sposób zliczyć wszystkich przepięknych, hipnotyzujących ujęć, przed którymi nogi się uginają. Żeby wymienić choć parę: otwierająca scena w barze, powrót z baru głównego bohatera (no tutaj to już pozamiatane naprawdę), wjazd wieloryba do miasta, szturm na szpital i jego powstrzymanie, finał... za wiele tego jest. Po zaledwie dwóch filmach nie mam wątpliwości - Tarr to ścisła, bardzo ścisła czołówka mistrzów czystej kinematografii, zastanawiam się nawet, czy nie przebija największych konkurentów.
Nie rozwalił mnie aż tak jak "Szatańskie tango", nie jestem nawet do końca pewien dlaczego - prawdopodobnie nie jest aż tak hipnotyczny i ma trochę mniejszy klimat. To jednak naprawdę wielkie kino i drugi raz chylę czoła przed węgierskim reżyserem.
9.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz