Béla Bartók: I kwartet smyczkowy
Pierwsze kwartety Beethovena i Szostakowicza nie zapowiadają jeszcze miazgi, jaką później stały się ich zestawy "czwórniaków". Bartók nie daje złudzeń już od samego początku - jego pierwszy kwartet to kawał znakomitej muzyki, co robi wrażenie tym bardziej, że nie tylko spośród kwartetów, ale ze wszystkich jego prac znanych publiczności w miarę przyzwoicie ta jest najwcześniejsza.
Pierwsza część jest rozdzierająca - powoli i na spokojnie, bez efektów specjalnych, bez fajerwerków, ale skutecznie. To taka bardzo poważna, pozbawiona płaczu odmiana smutku, zaprawiona nutą tajemnicy i niepokoju. Druga, choć allegretto, również wydaje się sunąć raczej powolnie, a czasami tylko przyspieszać. Wyraźny pojawia się wpływ folku. Coraz agresywniej. No i w końcu trzecia, jeszcze wyraźniej czerpiąca z muzyki ludowej, zdecydowanie najlepsza, najbardziej ekspresyjna, dająca zapowiedź wielkiej, kakofonicznej, ostrej, świdrującej ekspresji Bartóka. Powaga i chłód kontrastują z wesołymi (ale czuć, że to taka wesołość w konstrukcji, bo jak w całym utworze nie ma tu ani jednej ciepłej emocji), tanecznymi motywami ludowymi.
Wielka rzecz, ale to jeszcze nie ten Bartók, którego kocham. Albo i ten, tylko bardzo młody. Jest agresja, jest dysonans, jest zawiłość i nieprzewidywalność, jest emocjonalna gęstość i dramatyzm, jest świdrowanie smyczkami - ale jeszcze nie takie bezkompromisowe, jeszcze nieco złagodzone. I to ma jednak swoje walory. Ale już słychać, że głowa tego człowieka jest pełna nieskończonych pomysłów na pokierowanie parą skrzypiec, altówką i wiolonczelą. To oczywiście nie jest najlepszy kwartet BB, ale jak wszystkie sześć jest nie do pominięcia.
8.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz