Baladin: Terre
Dwieście, dwieście, dwieście. No, jeszcze nie, ale po tej degustacji będę mógł poszczycić się dwustoma recenzjami, dwustoma opisanymi piwami na blogu. Poruszam się w dość jednostajnym tempie - na drugie sto potrzebowałem mniej więcej tyle samo czasu, co na pierwsze. To liczba, która rok temu była dla mnie tak odległa, że nawet o niej nie myślałem. Wolałem nawet nie zastanawiać się, czy wytrwam tak długo, tkwiąc w obawie, że zapał minie. Nie minął, a wręcz zupełnie przeciwnie - mimo stażu, mimo że kolejne piwa mają już ogromną konkurencję za sobą, mimo że wypiłem już mnóstwo piw rewelacyjnych, to wciąż każde kolejne jest dla mnie takim samym, a może nawet większym wydarzeniem niż na początku. Co prawda gdy stuknęła mi pierwsza setka, wiedziałem już (a nawet znacznie wcześniej), że ten blog będzie trwał i setka druga jest kwestią czasu. Ciągle obawiałem się jednak popadnięcia w rutynę, spadającej przyjemności z prowadzenia go. Z radością odkryłem, że przyjemność jest coraz większa, a wynika to z coraz większego doświadczenia, które wymusza coraz bardziej rzetelne recenzje, coraz większą lekkość w wykrywaniu, nazywaniu i opisywaniu wrażeń sensorycznych i w końcu coraz większe zrozumienie piwnego światka. Mogę zapewnić, że dokładnie w tym momencie jestem zdeterminowany do dalszego poszerzania horyzontów i recenzowania nowych piw tak bardzo, jak jeszcze nigdy dotąd nie byłem.
Na jubileusz wybrałem oczywiście coś specjalnego, ale tym razem nie na gruncie sentymentalnym, bo i prawdę mówiąc chyba wszystkie piwa, do których mam naprawdę wielki sentyment, już na blogu zdegustowałem. Dwusetne piwo, jakie zrecenzuję, będzie jednocześnie najdroższym jak dotąd przeze mnie pitym. Trzeba zaznaczyć od razu, że najdroższym, jeśli chodzi o cenę butelki, bo najwięcej za mililitr zapłaciłem zdecydowanie w przypadku Watt Dickie z BrewDoga, piwa o 35% alkoholu. To tutaj jest pod tym względem na drugim miejscu. A co to takiego? Moje pierwsze piwo z osławionego włoskiego browaru Baladin i jednocześnie jedno z najbardziej ekskluzywnych z szerokiej jego oferty. Jedno z pięciu piw z serii Riserva Teo Musso, starzonych w beczkach po mocniejszych trunkach. Seria nazwana tak na cześć człowieka-żywej legendy włoskiego browarnictwa, założyciela Baladin i między innymi współwynalazcę szkła Teku. Barley wine leżakowane w beczkach po czerwonych włoskich winach. Brzmi bardzo podobnie do niedawno recenzowanego L'Ultima Luna - mam nadzieję, że rozłoży je na łopatki.
Opakowanie
To bez wątpienia najładniej zapakowane piwo, jakie w życiu widziałem. Żeby właściwie je w tym aspekcie ocenić, musiałbym wyjść ponad skalę i to znacznie. Butelka zapakowana jest w piękną, elegancką, blaszaną tubę, typową dla whisky z wyższych półek. Prawdziwa maestria zaczyna się jednak po wyjęciu z niej przepięknej butelki z grubego szkła o cudownym kształcie, z elegancką, choć skromną etykietą i - uwaga - firmowym korkiem. Jak na taki kaliber mogłoby być trochę więcej informacji o piwie, ale znajdziemy je na szczęście na stronie internetowej. Coś niesamowitego, poczułem solidne ukłucie, że wszystkie dziesiątki za opakowanie wystawiłem strasznie pochopnie.
10/10
Barwa
Bardzo ciemne, ale nie czarne; bardzo mocno zmętnione, zmętnienie sprawia, że wygląda jak niemal czarne, choć po przyjrzeniu się jest bardziej brązowe; mocne światło ujawnia, że jest po prostu czerwone niczym wino, tylko zmętnienie wszystko zmienia; inspirujące.
4,5/5
Praktycznie jej nie ma w trakcie nalewania, ale co ciekawe, już po nalaniu powoli tworzy się cieniutki, lecz ewidentny pierścień.
0,5/5
Zapach
Cudowny i niesamowicie intensywny; bardzo słodki; owocowo-waniliowa, ciężka słodowość kłóci się z subtelnymi, ale wyraźnymi nutami wina, a bitwa ta rozgrywana jest na polu najpiękniejszych aromatów beczkowych, jakie w życiu spotkałem w piwie; początkowo wygrywa ta piwna strona, im dalej brniemy w degustację, tym coraz więcej pola zdobywa sobie jednak wino; mistrzowski.
10/10
Smak
Pierwsze, co dociera do nas w smaku, to niesamowita, zadziwiająca lekkość i przystępność; następnie rozpływamy się w koncercie słodyczy, który każdorazowo zostaje złamany typowymi, kwaskowatymi nutami czerwonego wina, te zaś przechodzą powoli w bardzo łagodny, ale i wyrazisty, lekko alkoholowy, przyjemny i piekielnie długi (czułem go jeszcze godzinę po zakończeniu degustacji!) finisz; nieprawdopodobnie ukrywa swoją moc, jest po prostu lekkie; niesamowicie się rozwija w trakcie degustacji, jedno z najlepszych, jakie piłem.
10/10
Tekstura
Wysycenie jest praktycznie zerowe; do tego piwa to bardzo dobrze pasuje, ale mimo wszystko minimalną ilość gazu bym poprosił.
4,5/5
Wspaniałe piwo, wspaniałe. Na sam koniec drugiej setki dostałem kolejną - piątą już - dwójkę dziesiątek za smak i zapach. Warte swojej ceny, bo jak żadne inne objawia, że piwo absolutnie w niczym nie musi ustępować winu i mocnym trunkom. Przepiękne.
9.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz