Art Tatum: "Piano Starts Here"

1968 (kompilacja utworów z lat 1933-1949)

Art Tatum jest wyjątkową i bardzo ciekawą postacią nie tylko dlatego, że wspiął się na niewyobrażalny poziom techniki instrumentalnej, możliwe że najwyższy w historii jazzu (oczywiście rozumiejąc technikę stosunkowo wąsko i stosunkowo oschle). Stanowił też bowiem przypadek wielkiego muzyka, który nigdy nie tworzył wielkiej muzyki. Rozciągając potencjał stride’u do granic możliwości – albo, jak kto woli, do niemożliwości – wyszedł poza ten nurt, tworząc coś zupełnie unikalnego. Styl Tatuma był jednocześnie pokłosiem stride’u, proroctwem bopu, ujazzowieniem klasycznego sznytu fortepianowego i niespotykanym popisem czystej instrumentalnej wirtuozerii. Na pierwszy rzut oka to stride – silnie synkopowane, fortepianowe kawałki z prawą ręką pozwalającą sobie na sporą improwizację. Jest to już jednak improwizacja zbyt daleko posunięta i karkołomna, będąca zapowiedzią inteligentnego i wirtuozerskiego frazowania bopu, a ponadto lewa ręka też zbyt często odbiega od swoich głównych zadań i też mocno improwizuje. W końcu skomplikowane, eleganckie, barokowe ornamentacje Tatuma mają w sobie jawny pierwiastek pozajazzowy, ewidentnie biorą inspiracje z klasyki, jakkolwiek klasycznie też nie brzmią. To po prostu unikalny styl Arta Tatuma. Efekt? Fortepian zachowujący się jak cały kwartet jazzowy, błyszczący od nieskończonych ornamentacji, zagęszczający przestrzeń całymi koparkami nut.

Wielka szkoda, że Tatum ze swoimi nadprzyrodzonymi zdolnościami i w niewiarygodny sposób nadążającą za nimi kreatywnością nigdy nie zdecydował się na ciekawsze zajęcie niż rekonstruowanie i ornamentowanie płytkich, krótkich popularnych standardów. Choć w jego wykonaniu słucha się tych kawałków bardzo dobrze, ornamentacja musi zachwycać bez względu na swój przedmiot, to jednak nieciekawa atmosfera i nieco przaśna melodyka wielu z tych utworów zostaje zachowana w dziewięćdziesięciu procentach. Ta kompilacja zdołała uchwycić obie strony twórczości tego niesamowitego pianisty: niesamowitą technikę i ogromną kreatywność oraz klęskę materiału.

Nie bezmyślna, oparta na nadnaturalnej szybkości wirtuozeria to największy atut Tatuma, lecz wirtuozeria inteligentna, oparta na wielkiej kreatywności, bawieniu się schematami, łamaniu rytmu, urozmaicaniu harmonii. Potwierdza to dla mnie fakt, że najbardziej imponują mi na tej kompilacji nie te kawałki o diabolicznej prędkości, jak Tiger Rag, tylko zwolniony, klimatyczny St. Louis Blues, w którym dzięki temu, że podstawą nie jest wyjątkowo popowa piosenka, lecz stary blues, improwizacje Tatuma mają więcej uczucia i atmosfery, oraz How High the Moon – jeden z najswobodniejszych utworów, z mocno zaburzoną główną linią melodyczną i rytmiczną. Niejednoznaczność harmoniczna, melodyczne kaskady i może nade wszystko narwany, poszarpany, nieprzewidywalny rytm tworzą tutaj muzykę będącą dla mnie łagodną, ale jawną zapowiedzią twórczości Cecila Taylora.

Tatum, nawet uwzględniając w rachunkach jego popowy, lekkostrawny gust, był bez wątpienia jednym z najciekawszych jazzmanów przed-bopowych. Chyba i na podium w tej kategorii bym go postawił.


7.0/10

Komentarze