Arnold Schoenberg: I kwartet smyczkowy
Był Schoenberg zaiste geniuszem, ale to się z grubsza wie - słuchając jego wczesnych dzieł odkrywa się natomiast, że był geniuszem podwójnym. Ojciec atonalności, sprawca być może najbardziej radykalnego kroku w historii muzyki, który to krok uczynił w dużej mierze po to, by rozszerzyć emocjonalny potencjał muzyki, niejako postawionej pod ścianą przez tonalność - zanim to zrobił, postanowił jeszcze udowodnić światu, że tonalność pod ścianą jeszcze kompozytorów nie postawiła i stworzył za jej pośrednictwem niesamowite dzieło. Z pomocą przebogatej i radykalnej chromatyki, z wykorzystaniem nieskończonej palety innowacyjnych rozwiązań fakturalnych, przytłaczając wulkanem kreatywności melodycznej i harmonicznej - ale wciąż trzymając się w mniejszym lub większym stopniu skal, nie detronizując hierarchiczności dźwięków, skomponował muzykę tak obfitą w skomplikowane emocje, tak barwną, tak różnorodną, jak, kto wie, być może nigdy wcześniej.
Ten kwartet jest dla mnie jak świetna, obszerna powieść psychologiczna. Schoenberg buduje go jako sieć wzajemnych powiązań pomiędzy dźwiękami, motywami, tematami, melodiami, progresjami harmonicznymi - często są to powiązania niebezpośrednie, odległe, często składają się na całość obszerną, której nie dałoby się oddać wskazując po prostu ten i ten moment dzieła. Podobnie jak w dobrej powieści, nie ma tu powtórzeń - idziemy ciągle naprzód, ciągle prezentowane są nam nowe "sceny", nowe sytuacje, a powtarzają się jedynie pewne motywy - przetworzone, za każdym razem nieco zmienione, spajające dzieło i wskazujące rdzeń problematyki, ale nie implodujące niepowtarzalności wszystkich jego momentów. Składa się to na właściwie nieskończoną paletę emocji i "tematów", takich jak smutek, radość, miłość, tajemnica, walka, piękno, burza uczuć, zwycięstwo, porażka, spełnienie, rozczarowanie, niepokój - nieskończoną, bo drobnymi chromatyzmami Schoenberg sprawia, że ten, ten i ten smutek są już trochę inną emocją od tego i tamtego, że ta radość nie równa się tamtej. Tak jak w prawdziwym życiu, w którym emocje możemy jedynie klasyfikować, a nie ściśle nazywać.
Oczywiście to się nie zrobiło samo, z koncepcji, lecz jest efektem kunsztu kompozytora, jego warsztatu z jednej, a kreatywności formalnej z drugiej strony. Pierwszy kwartet to uczta nie tylko dla emocjonalności, ale i dla intelektu, który oczarowany zostanie bogactwem kunsztownych form, jakie składają się w niezwykle gęstą, buzującą, a jednocześnie zachowującą pełną subtelność fakturę - esencjonalny tutaj walor formalny.
Myślę, że można to odsłuchać sto razy i za każdym odnaleźć coś nowego.
9.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz