Archie Shepp: "Four for Trane"

1964

Interesująca operacja na Coltranie. Trzy wielkie klasyki z Giant Steps i jeden trochę mniejszy z Coltrane Plays the Blues, zaaranżowane w specyficznym, zawieszonym gdzieś między post-bopem a awangardą brzmieniu specyficznego zespołu, gdzie fortepian zastąpiły trzy dodatkowe dęciaki. A na dobitkę jeden utwór Sheppa. Jest surowe, lekko skierowane w stronę awangardy brzmienie, ale jest też bop, przewinie się duch swingu; jest i swojego rodzaju groove, taneczność, w dużej mierze dzięki z lekka funkującej perkusji Moffetta i bardzo swobodnym, lekkim solówkom. Lider jest oczywistą gwiazdą tego zestawu, bez jego solówek nie byłoby to dzieło zbyt wyróżniające się.

Syeeda's Song Flute to wyjątkowo groove'owy kawałek. Szczególnie ujmuje chropowate, ostre brzmienie saksofonu Sheppa, łączącego jednak oblicze nieprzystępne z przystępnym - pewien odpowiednik melodyjności i liryzmu. Alan Shorter tańczy jeszcze chętniej. Na końcu fajny duet kontrabasu z perkusją. Interesujące brzmienie, a zarazem dobra zabawa, być może najlepszy tu utwór. Mr. Syms, w oryginale łagodny, ciepły blues, tu też jest spokojny, ale jak na standardy tego albumu. Wymiata Shepp, skrzekliwy i dysonansowy, a jednocześnie cholernie bluesowy. Może mało monumentalny, ale bardzo klimatyczny kawałek. Cousin Mary jest mocniej wycofany do tradycji bopowej. Melodyjną ciągłość podtrzymuje temat powtarzany co parę chwil, a nie tylko na początku i końcu, przez co surowe brzmienie Sheppa trzymane jest w ryzach normalności. Po wejściu spokojniejszego Shortera i jeszcze spokojniejszego Tchicaia jest już w ogóle lekko i przyjemnie. Naima, czuła, romantyczna ballada Coltrane'a, w wydaniu Sheppa już taka romantyczna nie jest, acz surowego brzmienia wprowadzono tu chyba najmniej, nawet lider się uspokaja. Słychać spore naleciałości Mingusa, zwłaszcza w początkowych, mocno swingujących taktach. Rufus, jedyna czysta kompozycja Sheppa, nie różni się wcale aż tak bardzo od wariacji na temat Trane'a. Ma najmniej melodyjności i zresztą chyba najmniej do zaoferowania. Wciąż to bardzo miła dla ucha, żwawa wymiana zdań różnych dęciaków i sekcji rytmicznej.

Warto się zapoznać, zwłaszcza jeśli przepada się za Giant Steps, jakkolwiek dzieło Sheppa to jeden z tych wielu do bólu równych jazzowych albumów, na których wszystko od początku do końca jest bardzo dobre, ale i nic nie zachwyca. Shepp jeszcze nie zapragnął zmieniać świata. Raczej nie będę tu wracał, zawsze woląc wrócić albo do Giant Steps we własnej osobie, albo do jakiejś konkretniejszej awangardy.


7.0/10

Komentarze