Andriej Bieły: "Petersburg"
1913
Z pewnego punktu widzenia to jedna ze ściśle najbardziej imponujących powieści w historii literatury. Andrzej Bieły zaprezentował tu niewiarygodnie wręcz progresywny, awangardowy styl pisarstwa jak na 1913 rok. "Petersburg" niemal przeskakuje modernizm i uderza od razu w tony postmodernistyczne. Zaczyna się jeszcze niewinnie - jak bardzo odświeżone bajania Gogola, ale z czasem przeradza w opowieść szaloną, paranoiczną, oniryczną (ale nie - senną, nie ospałą, jest to sen pędzący, sen wariata), mieszającą prawdę z fantazją i ostatecznie pozostawiającą wrażenie, że wszystko, co przeczytaliśmy - nie tylko te jawnie odjechane fragmenty - mogło wydarzyć się tylko w głowie głównego bohatera. Pokręcona narracja, daleka od jednoznacznego przedstawiania zdarzeń, daleka od mówienia wprost, zmuszająca czytelnika do domyślania się, do współpracy, prowokująca, operująca skomplikowaną siecią alegorii, symboli i pół-symboli. Świat przedstawiony jest zamazany, odrealniony, jakby niepełny, jakby nieciągły, jakby jego obserwator widział tylko jego prześwity. Z rozdziału na rozdział - aż do ostatnich kilkudziesięciu stron, gdy wraca względna normalność - autor coraz bardziej przyspiesza, aż w końcu powieść zaczyna przypominać psychodeliczny rajd po świadomości bohaterów. Tytułowe miasto, w którym rozgrywa się niby nie za skomplikowana, ale przedstawiona bardzo skomplikowanie i emocjonalnie intryga, jawi się jako jakaś paranoiczno-mistyczna oaza, miejsce wyjęte ze świata. Bieły eksperymentuje nie tylko kompleksowo, ale i na mniejszą skalę - bawiąc się składnią, interpunkcją, rozbijając utarty porządek dialogów i narratora. To również imponujący i zaskakująco rozległy jak na początki XX wieku popis erudycji i intertekstualności.
Z oceną jednak nie szaleję, gdyż zwyczajnie nie czytało mi się tego aż tak dobrze. W dużej mierze wynika to z zakiszenia się tej powieści we własnym sosie. Jest pełna odniesień, uwag, koncepcji, które zrozumie tylko Rosjanin; pełna i takich, które zrozumie tylko Rosjanin ponad stuletni - w końcu też takich, których nie zrozumie raczej nikt poza autorem. Nie byłoby to jeszcze wielkim hamulcem, gdyby wynagradzała to nieco większymi uniwersalnymi wartościami artystycznymi, ale jakoś ta zwariowana magma nie brzmi tak dobrze, jak chociażby magma Pynchona, który chyba musiał się Biełym trochę inspirować. Sam też mogę nie być bez winy - przy swojej złożoności "Petersburg" czyta się bardzo lekko i może właśnie zbyt lekko i szybko go czytałem. Tak czy inaczej bardzo warto, wręcz trzeba.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz