Anderson Valley: The Kimmie, the Yink and the Holy Gose

Gose / 4% / recenzja z 13.05.2017

Choć Anderson Valley to żaden tam prymus amerykańskiego craftu, mam do tego browaru spory sentyment. To za sprawą jego piw po raz pierwszy zetknąłem się z zaoceanicznym dorobkiem piwowarskim. Nie gościł u mnie od dwóch i pół roku, a teraz powraca - z gose, które warzy od 2013 roku, czyli od czasów, kiedy w Polsce mało kto o gose słyszał. 

Opakowanie
Klimatyczna etykieta z niedźwiedzio-jeleniem i lasem oraz firmowy kapsel.
8/10 

Barwa
Klarowne, jasne złoto, świetny gaz.
4,5/5

Piana
Bardzo obfita i puszysta, ale kiepsko z trwałością.
2/5

Zapach
Skóra i cytryna - to dwa główne elementy, które łączą się ze sobą w świetny sposób, tym lepszy, że lądują na subtelnym, miękkim podłożu słodowym o mocno zbożowym profilu. Rześki, nienachalny, bardzo przyjemny.
7,5/10

Smak
Strasznie fajny. Dalej mocno cytrynowo-skórzany, tutaj ze znaczną przewagą cytrynowości, natomiast prawdziwym hitem jest gra smaków podstawowych - mocne uderzenie kwaśności na przełknięciu, która jednak znika niemal błyskawicznie, co czyni piwo jednocześnie bardzo rześkim, wyrazistym i łagodnym. Jest też sól, ale bardzo symboliczna - szkoda. Niezobowiązujące piwo, dość proste, ale bez cienia uchybienia.
7,5/10

Tekstura
Bez zastrzeżeń.
5/5

Bardzo fajne piwo o pięknej lekkości. To jednak nie ta Ameryka, która zawstydza cały piwowarski świat - lepsze gose warzy choćby AleBrowar, także tego. Interpretacji Anderson Valley mimo wszystko brakuje odrobinę pazura.


7.0/10

Komentarze