Anchor: Bigleaf Maple

American Amber Ale / 6% / recenzja z 15.01.2014

Zakupienie California Lager z Anchor Brewing zostało przeze mnie okrzyknięte jakiś czas temu najgorzej wydanymi na piwo pieniędzmi w życiu. Może trochę na wyrost - mimo wszystko wolę już dostać takie za ponad dziesięć złotych niż Tyskie w tej samej ilości za - strzelam - dwa złote.  To chyba jednak jedyne importowane i dość drogie piwo, które zawiodło mnie aż tak, żebym wystawił mu ocenę negatywną, znaczy się poniżej 5/10. Lubię jednak dawać drugie szanse, a Anchor zasługuje sobie na nią zwłaszcza estymą, jaką cieszy się wśród miłośników dobrego piwa. Z rozpędu wziąłem z półki aż trzy ich piwa, więc jeśli dzisiaj sprawy nie wypalą, to będzie jeszcze trzecia i czwarta szansa. Mam jednak nadzieję, że druga załatwi wszystko i polubimy się z browarem z San Francisco. Przede mną amerykańskie amber ale, uwarzone po raz pierwszy w zeszłym (już) roku.

Opakowanie
Odkupienie win zaczyna się świetnie - jak poprzednia etykieta mnie nie zachwyciła, tak tutaj jest po prostu przepiękna, cudowna, niesamowicie klimatyczna, a w połączeniu z kameralną buteleczką wprost poruszająca. Co więcej, tutaj na kontrze mamy już normalnie podaną zawartość alkoholu. Dedykowany kapsel, a na krawatce cała historia na temat piwa, z której dowiedziałem się nawet, że klon to kalifornijskie "native tree". I że w piwie znajduje się odrobina syropu klonowego. Małe dzieło sztuki.
9,5/10

Barwa
Piękny, acz jeszcze kawałek od najlepszego, głęboko bursztynowy kolor, który fantastycznie komponuje się ze stylem i etykietą; do tego odrobina ulatującego gazu. 
4,5/5

Piana
Bardzo obfita, dość gęsta i bardzo trwała, choć nie utrzymuje się do końca. 
4,5/5

Zapach
Bardzo, bardzo przyjemne słodowo-karmelowe nuty na pierwszym planie, podszyte wyjątkowo delikatnym, ale wyraźnym akcentem amerykańskiego chmielu, który dostarcza wrażeń żywiczno-iglastych i lekko pomarańczowych; nie doskonały, ale bardzo przyjemny. 
8/10

Smak
Tu również dobrze, lecz już nie aż tak; nieco większą inicjatywę podejmuje chmiel, tym razem nie robiąc już za tło, ale równego partnera dla typowo "bursztynowej" słodowości - mankamentem jest niezbyt eleganckie, choć może dalekie od tragicznego oblicze goryczki, trochę pustej i kartonowej, pozostawiającej nieciekawy finisz - ogólnie smaczne i pijalne, ale nie do przesady. 
7/10

Tekstura
Bez zarzutu, doskonałe i stabilne wysycenie.
5/5

Znakomitość skończyła się na wrażeniach wizualnych. Przyjemne piwo, ale ciągle nie dostałem z Anchor nic nadzwyczajnego. Musiałem też się cofnąć do pierwszej degustacji i okazało się, że pamięć mnie nie zawiodła - również w California Lager przeszkadzała mi, choć co prawda znacznie bardziej niż tu, nieszlachetna, kartonowa goryczka. Tak jak wspomniałem, jeszcze co najmniej dwa piwa z San Francisco przede mną - mam nadzieję, że tam już tego nie będzie.


7.0/10

Komentarze