Amber: Grand Imperial Porter
Czy bez tamtego dnia nie byłoby tego bloga? To bardzo prawdopodobne, ale jednak nie pewne. Choć do ówczesnej chwili myślałem, że świat piwa zaczyna się i kończy na tym, co można dostać w większości sklepów oraz zobaczyć w telewizji, nawet w trakcie swojej krótkiej przygody z piwem koncernowym zdradzałem ciągoty do poszerzania horyzontów, za każdym razem starając się kupić takie, którego jeszcze nie piłem. Być może więc musiało tak być, że w końcu trafiły mi do rąk dwa piwa spoza niechlubnego "kanonu", Koźlak i Grand Imperial Porter z browaru Amber. Jakież unikatowe mi się wtedy wydawały, ciężko opisać. Koźlaka wypiłem jeszcze tego samego dnia i tym samym stał się, jak wspominałem, pierwszym wypitym przeze mnie piwem niekoncernowym i nie jasnym lagerem. Dopiero nazajutrz jednak, pijąc Granda, coś mnie zafascynowało, ruszyło i zacząłem szukać tych piw w sieci. Trafiłem na browar.biz, pierwszy raz usłyszałem o stylu piwa, ocenie sensorycznej i innych sprawach; zachowałem swój pierwszy kapsel. Po tym zdarzeniu jeszcze długo w gruncie rzeczy nic wielkiego nie nastąpiło, ale bez wątpienia to tam wszystko się zaczęło. Podchodzę więc do GIPa z ogromnym sentymentem i mam nadzieję, że nie rozczaruje mnie tak jak Koźlak.
Opakowanie
Dość elegancka, nastrojowa etykieta, która budzi piękne wspomnienia i dedykowany kapsel.
9/10
Barwa
Idealnie czarne.
5/5
Piana
Gęsta i dość obfita, ale średnio trwała.
3,5/5
Zapach
Nie powala, jest raczej nikły, brakuje klasycznego porterowego aromatu.
5/10
Smak
Na początku nieco lepiej, dochodzą do głosu posmaki palone i kawowe, jednak później tak jak w Koźlaku dominuje męcząca, mdła słodycz, może trochę bardziej wyważona.
3,5/10
Tekstura
Nie polepsza sprawy kiepskie wysycenie i gęstość.
2,5/5
Niestety to kolejny zawód, choć wynik jest trochę lepszy od Koźlaka. Zamiast płakać nad skradzionymi wspomnieniami, podsumuję statystyki po pierwszych stu piwach na blogu. Średnia ocen wyniosła ok. 7,64/10, co już wygląda sympatycznie, ale jeszcze lepiej brzmi fakt, że zaledwie dziewięć piw zjechało poniżej granicy dobra i zła, 5/10. Najgorszym piwem pozostaje Tsingtao, lecz nawet ono nie przekroczyło odgórnie równie magicznej granicy 1/10. Choć piw z oceną powyżej 9 ostatecznie jest sporo, bo 18, to przedział od 9,5 do 10/10 pozostaje bardzo elitarny; załapało się doń jedynie trzech szczęśliwców, z czego w dodatku dwaj - #Mashtag i Gulden Draak - dość nieznacznie, nie dobijając do 9,6. Niekwestionowanym mistrzem jest Chimay Bleue, które niemal osiągnęło pełną dziesiątkę i wydaje się bardzo trudne do pobicia. W pierwszej dziesiątce znalazły się trzy piwa z Belgii, cztery ze Szkocji (a dokładniej z BrewDoga), dwa z Polski (a dokładniej z Pinty) i jedno z Anglii. Najwięcej piw spróbowałem polskich, prawie tyle samo z Wielkiej Brytanii (łącznie ponad połowa wszystkich). Sporo, choć już znacznie mniej również z Belgii i Niemiec. Wielokrotnie przyznawałem maksymalną notę za kolor, pianę i teksturę; z kolei za zapach trafiło się tylko 7 dziesiątek, za opakowanie 6, a za smak ledwie 4 (aż do 74. piwa była tylko jedna). Podwójna maksymalna nota za dominujące parametry, smak i zapach, trafiła się tylko dwa razy. Znaczna większość piw pod względem zawartości alkoholu zmieściło się w przedziale od 4 do 7 procent. Na szersze podsumowania za wcześnie, jedziemy dalej, już wkrótce dokończenie serii BrewDoga.
4.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz