Aelbert Cuyp: "Widok Mozy w Dordrechcie"
Niby znowu widok na Mozę w Dordrechcie około wschodu lub zachodu słońca z żaglowcami w roli głównej, a jednak płótno zupełnie inne od tego z Waszyngtonu. Bardziej sentymentalne, wręcz odrobinkę melancholijne w pozytywnym tego słowa znaczeniu, poważniejsze i bardziej ascetyczne. Ma dwóch jasno określonych głównych bohaterów - bezkresne niebo zajmujące jakieś trzy czwarte płótna i dostojnie milczący żaglowiec niemal na środku poziomej osi obrazu. Pionowy maszt tego drugiego i horyzont wyznaczają dość dumną linię kompozycyjną w kształcie odwróconego "T". Jak dodamy do tego maszt w kształcie krzyża, jak zauważymy wąskość pasa "ziemskiego" w kontraście z obszernością nieba i wody, to zaczyna mi to tchnąć atmosferą prawie religijną, czyli zupełnie inną niż na waszyngtońskim płótnie, które tętniło afirmacją życia. To niebo przejmuje przyjazną, spokojną, mądrą pustką, której dwa ptaki nie przełamują, a raczej podkreślają. Wydaje się nieskończone, nieograniczone.
Również światło jest inne, niebo jest inne - zasnute chmurami, mniej gorące, pozbawione zarówno wyrazistych błękitów, jak i wyrazistych żółcieni, zamyślone, statyczne, ciążące w stronę monochromatyzmu. Punkt kulminacyjny obrazu to jednak to, że żaglowiec jest zacieniony ze strony widza i to, w jaki sposób wybija się przez to na tle mimo wszystko ciągle jasnego nieba. Staje się przez to bardziej zmaterializowaną refleksją i łagodną melancholią niż statkiem, wchodzi na rejony transcendentne.
Powiedziałbym, że jest to dzieło odrobinę bardziej złożone od waszyngtońskiego płótna, a już na pewno bardziej niejednoznaczne, natomiast tam Cuyp wziął się za kwintesencję tego, co najlepiej umiał malować i wyszło trochę lepiej - tamto zdobywa natychmiast, zapiera dech w piersiach eksplozją rześkiego porannego powietrza, to mówi dużo ciszej. Ale oba obrazy są znakomite, czarodziejem był ten artysta.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz