Absente

absynt / Francja / 55%

Po długiej przerwie w końcu powracam; powracam i zamiast wypić coś, co najbardziej lubię, realizuję dalej serię jednostrzałowców, czyli tych gatunków destylatów, które ciekawią mnie tylko na tyle, że każdemu z nich dam się na blogu zaprezentować jedynie raz. Była już czysta wódka, była tequila, przychodzi czas na absynt. Ten trunek nie pociąga mnie co prawda ze względu na swoje walory smakowe, ale czuję pewną nutę fascynacji jego otoczką. 

Absynt oficjalną karierę rozpoczął w 1792 roku jeszcze jako lek. Francuski lekarz, mieszkający w Szwajcarii Pierre Ordinaire, podawał go swoim pacjentom, a po jego śmierci receptura dostała się w ręce ludzi, którzy pomyśleli zrobić z tego interes. Dużą rolę w popularyzacji absyntu odegrał Henri Louis Pernod (dziś jego nazwisko to nazwa giganta alkoholowego), który skorzystał na kryzysie algierskim w 1830 roku, sprzedając spragnionej alkoholu armii francuskiej swój produkt. Absynt osiągnął szczyt swojej chwały w ostatnim ćwierćwieczu XIX w., stając się symbolem fin de siècle'u, impresjonistów i postimpresjonistów, krótko mówiąc Francji z końca wieku a może nawet Francji w ogóle (dodam tylko, że chyba najsłynniejsza wrocławska restauracja francuska nosi nazwę "Zielona wróżka" i jest urządzona w mocno absyntowych klimatach). Popularność ta przyczyniła się do banicji absyntu we Francji, a ze względu na rzekomo halucynogenny charakter tujonu występującego w piołunie produkcja tego trunku była zakazana w wielu krajach, również we Francji, jeszcze do bardzo niedawna (nawet do XXI wieku). W ciągu ostatnich dziesięciu lat absynt odżywa.

A co to jest? Przede wszystkim alkohol, w którym ogromną rolę odgrywają dodawane do niego zioła, mniejszą zaś sam destylat. Do czystego alkoholu dodaje się piołun (z łaciny artemisia absinthium) i inne zioła (wielką rolę gra też anyż, często koper włoski), tę mieszankę po maceracji poddaje się ponownej destylacji, otrzymując biały i bardzo mocny alkohol (dlatego absynty często są nieludzko mocne). Do tak gotowego destylatu dodaje się zwykle jeszcze bogatych w chlorofil ziół, by absynt nabrał swej ikonicznej, zielonej barwy. Występują jednak absynty białe.

Dużo ciekawszy alkohol od prawie każdego nieleżakowanego w drewnie. Skoro wypiję go tylko raz, postarałem się o coś godnego, nie bawiąc się w niezbyt szanowane absynty czeskie czy hiszpańskie i zdobyłem w miarę ekskluzywny francuski. W Absente, bo tak się zwie, jest dzięgiel, anyż "zwykły" (tzw. anyżek, ziarenkowaty), anyż gwiazdkowy, piołun, mięta pieprzowa i melisa lekarska. Fajny zestaw, fajny.

Absyntu czystego się raczej nie pije. Rozcieńcza się go zimną wodą, wlewaną do kielicha przypominającego puchar, przelewaną przez specjalną łyżkę z dziurkami, na której położona jest kostka cukru. W przypadku szlachetnych odmian absyntu pomija się cukier. Postanowiłem pobawić się w trzy wersje - opiszę zapach czystego absyntu oraz smak i zapach absyntu rozcieńczonego oraz rozcieńczonego i posłodzonego.

Czysty:
Barwa jasnozielona, klarowne, urzekające. W zapachu dominuje anyżek (staje mi przed oczami maść na dziąsła Sachol, ale w sumie zawsze lubiłem jej zapach) zmieszany z innym ziołem, które pewnikiem musi być piołunem. Wyczuwam też chyba skromną nutkę mięty. Nie ma tu jakichś czarów, to po prostu zioła, ale dla mnie ta kompozycja jest naprawdę urzekająca i jak cholera pasuje do tajemniczej otoczki absyntu.

Rozcieńczony wodą:
Zmętniało, bardzo, choć jest jakaś przejrzystość pod mocnym światłem. Jest mleczno-zielone, fantastyczne. Zapach jest praktycznie identyczny, ale po prostu rozrzedzony, mniej intensywny. Bardziej przystępny, pozbył się nut spirytusowych. To jeszcze wersja bez cukru, a jednak już jest bardzo słodko. Anyż rządzi i dzieli i jest bardzo przyjemny. Słodycz w ustach jest odrobinę za mocna, ale szybko się wycisza i finisz jest już słodki w wyłącznie pozytywny sposób, a jednocześnie skrajnie ziołowy, lekko pikantny - może to mięta, może to piołun; miętę tak czy inaczej bardzo wyraźnie wyczuwam w dalszym posmaku. Bardzo, ale to bardzo zakręcona rzecz, a mimo to bardzo przystępna. Ciężko się tu rozpływać w zachwycie - nie jest zbyt skomplikowany i ciut za słodki - ale naprawdę przyjemny trunek. Może tylko daleki finisz jest zbyt kwaskowaty.

Rozcieńczony wodą z kostką cukru:
Zmętniał w identyczny sposób. Być może wlałem mniej wody lub więcej absyntu tym razem, ale pachnie jakby bardziej intensywnie niż bez cukru, wybitnie anyżkowo. Niewielka kostka cukru podkręciła słodycz do poziomu dla mnie już nieznośnego. To było do przewidzenia, już bez cukru było nieco za słodko. Poza tym wszystko jak wcześniej, ale różnica to ogromna - ja tego nie jestem w stanie wypić więcej niż parę łyków.



Ciekawa przygoda, oj ciekawa. Wnioski: warto powąchać absynt czysty przed zalaniem wodą. I moim zdaniem można sobie podarować tę kostkę cukru (przynajmniej w przypadku Absente, nie wiem jak z innymi absyntami), chyba że ktoś ma naprawdę dużą tolerancję na słodycz. Naprawdę magiczna rzecz. Trochę ciężko mi ją ocenić (pomijam wersję cukrową, jest dla mnie niemożliwa), bo przez hiperziołowość jest nieporównywalna z jakimkolwiek innym alkoholem, jaki piłem (może odrobinę z ginem, ale odrobinę), ale wersję bez cukru pije się bardzo przyjemnie, mimo że ciężko doszukiwać się tu jakichś skomplikowanych posmaków, czegoś, co nie byłoby po prostu smakiem ziół zatopionych w alkoholu.


7.0/10

Komentarze