Aaron Copland: Koncert fortepianowy
Urokliwy, a nawet długimi fragmentami piękny koncert, który bardziej niż koncertem zdaje się poematem symfonicznym. Czuć bardzo mocno pewną ideę tematyczną za tą muzyką, jaką jest świat otaczający kompozytora w czasie powstania dzieła - Nowy Jork epoki jazzu. Copland operuje dualną, a nawet dychotomiczną materią emocjonalną, mimo że spogląda cały czas na to samo - z jednej strony nostalgiczne, podniosłe motywy wyrażające wschodzące światło nowego świata, narodziny (a raczej ugruntowywanie się) nowego narodu, a z drugiej hedonistyczne, pełne zabawy fragmenty swingowe. Oba oblicza tego koncertu są bardzo interesujące, szczególnie pierwszy. Główna siła tu to przepiękny motyw główny, bardzo smaczne zestawienia poszczególnych części orkiestry ze sobą (subtelna i zróżnicowana, nienachalnie "koncertowa" rola fortepianu), ciekawa rytmika, potęga mocnych uderzeń i intymność delikatnych. Część pierwsza jest tą zdecydowanie lepszą - zaczyna od podniosłego, masywnego, intensywnego uderzenia całą orkiestrą, jakby widok Nowego Jorku w muzycznym języku; potem następuje nagłe wyciszenie i miasto pokazuje swoje introwertyczne oblicze za pomocą subtelnej gry osamotnionego fortepianu, do którego stopniowo dołączają smyczki i dęciaki, stopniowo powracając do brzmieniowej masywności w trakcie długiego, powolnego crescendo brzmienia i nastroju. Druga część to głównie wariacje na temat swingu, dużo ciekawsze formalnie niż większość swingu i dysponujące potęgą orkiestrowych uderzeń nieosiągalną dla orkiestr swingowych, przeplatane powracającym nostalgicznym motywem z części pierwszej i podsumowane w ten sam sposób, w jaki cały utwór się zaczął. Cały układ tego koncertu jest bardzo przemyślany i wspomaga wrażenie malowania obrazu za pomocą muzyki (bez cienia prostacko dosłownej ilustracyjności).
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz