A Tribe Called Quest: "The Low End Theory"
Pamiętam, że pierwszy odsłuch tego albumu był dla mnie sporym rozczarowaniem. Patrzę sobie - jazz rap, zachwalane jazzowe sample, no to nareszcie pokocham jakiś hip hop. No niezbyt. Drugie rozczarowanie przyszło teraz, gdy na potrzeby napisania tej recenzji przesłuchałem go kilka razy - liczyłem, że wtedy nie wyszło, bo się niedostatecznie skupiłem. Nasłuchałem się w życiu jazzu od cholery i chyba powinienem wiedzieć, co mówię, no to mówię - ten album nie ma nawet jazzowej poświaty, co najwyżej tu i ówdzie jest poplamiony jazzem, ale tak, że łatwo dałoby się to sprać. Generalnie to dalej ten sam hip hop z głównymi ułomnościami gatunku (zapętlona muzyka jako tło do gadania), tyle że trochę lepszy i może się pochwalić kupieniem Rona Cartera. Połączenie ciężkiego, klimatycznego bitu z lżejszymi, czasem jazzującymi, czasem nie, samplami, dało jednak twór, który nie traci przyjemnej ciężkości hip hopu, a jednocześnie ma pewną jeszcze przyjemniejszą lekkość. Wydaje mi się też, że rap jakoś częściej niż zwykle wnosi tu coś muzycznie, a nie tylko literacko (acz wciąż rzadko).
Inną zaletą albumu jest to, że obyło się bez skitów, utworów-żartów i innego hiphopowego śmiecia. Każdy utwór to utwór pełnoprawny i przemyślany, taki naprawdę słaby wydaje mi się zaś tylko ostatni, co tym lżej godzi w ATCQ, że wykorzystujący gości. Cztery zaś wydają mi się naprawdę dobrą muzyką. To Butter, które posiada faktycznie jazzujący refren i zwrotki z samplingiem jakoś ładniej niż zwykle zlewającym się z rapem; Verses from the Abstract z soulowym refrenem i legendarnym Ronem Carterem na basie, którego wkład, choć oszczędny i ograniczony prostotą hip hopu, okazał się kluczowy, nadając kawałkowi spory groove; nieprzeciętnie funkujący, energiczny Show Business; w końcu Jazz (We've Got) z jazzującym refrenem i fajnym klimatem (ambient leciutko).
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz