Joachim Trier: "Oslo, 31 sierpnia"
Sucha kontemplacja portretu jednostki na psychicznym dnie, niepotrafiącej i nie do końca chcącej odnaleźć się na świecie po latach uzależnienia od narkotyków mimo przejścia odwyku i zewnętrznie nie najgorszych możliwości do zbudowania czegoś na nowo. Jak jednak Louis Malle swoim "Błędnym ognikiem" w 1963 roku zdołał nadać ekranizacji tej samej powieści głęboki emocjonalny wyraz i artystyczny sznyt, tak Joachim Trier w moim odczuciu zupełnie nie, przez co film ostaje się jeno właśnie oschłą, pustą, bezbarwną, artystycznie prawie żadną kontemplacją całkowitego egzystencjalnego rozbicia, czymś również treściowo nieco próżnym, żeby nie powiedzieć że trochę szkodliwym. Milcząca kinematograficzna narracja mocno trzyma z głównym bohaterem, jakby chciała zuniwersalizować jego postać, krzyczącą całą sobą o wszechobecnej beznadziei i bezsensie robienia czegokolwiek. Z drugiej strony można oczywiście postawić ewentualny korzystny wpływ: rozwój empatii i zwrócenie uwagi na ludzi cierpiących, ale wydaje mi się, że można dokładnie to samo osiągnąć w bardziej konstruktywny sposób. Long story short: film może empatyczny, ale nie mówiący kompletnie nic, nie pokazujący kompletnie nic, czego by się już nie widziało, formalnie prawie żaden, raczej suchy niż smutny. Jeszcze jeden film z tej dekady, którego największą zaletą jest subtelność - czyli zaleta będąca brakiem określonych wad. No i nieśmiertelne "aktorstwo", naprawdę niezłe w przypadku głównej roli.
5.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz