Łańcut: Kurna Chata
Po Dolinie Chmielowej chętnie powracam do Łańcuta: chętnie podwójnie, bo mam przed sobą piwo w stylu bardzo dziś niepopularnym, wędzony lekki stout, w dodatku wędzony nietypowo, bo zarówno bukiem, jak i torfem (dla Browaru - przede wszystkim torfem, o wędzeniu drewnem dopiero skład mi powiedział). Już to jest ciekawe, a ciekawy może być też bazowy stout - ze słodem pszenicznym i mało popularnymi płatkami żytnimi w zasypie.
Zaskakuje już od barwy - zdecydowanie nie podchodzi ona pod stout, raczej pod brown porter. Nawet nie udaje czarnego, jest po prostu ciemnobrązowe z czerwonymi prześwitami. Piana jest niezbyt obfita, ale za to gęsta i trwała niemal jak na azocie. W zapachu jest tak jak być miało: na pierwszym planie zdecydowanie jest wędzonka torfowa, ale bukowa też jest obecna w stopniu znaczącym i naprawdę świetnie ze sobą współpracują, położone na przyjemnym czekoladowo-orzechowym tle. Kojarzy mi się z takim paleniskiem w jakiejś chatce w Szkocji, gdzie ktoś do kominka dorzucił i drewna, i torfu, żeby się rozgrzać. W smaku torf jest już nie tyle przewodni, co dominujący; wędzonka bukowa chowa się mocno na tło, a wymiar słodowy jest neutralny, trochę zbyt neutralny - jakiś mocniejszy akcencik kawowy, czekoladowy albo orzechowy byłby wskazany. Mimo wszystko bezkompromisowa wędzonka jest wspaniała, a piwo nadrabia prostotę i wręcz płytkość słodową (w sensie palety, bo żyto robi robotę i jest to piwo jak na swój ekstrakt dość gęste i aksamitne) wspaniałą pijalnością rodem z Irlandii.
Łańcut staje się dla mnie takim bastionem oldskulowego podejścia do rewolucji piwnej. Najpierw znakomity West Coast, teraz bezkompromisowy wędzony stout (mimo wszystko skłonny jestem tak to piwo nazwać, bo jest bardzo dry stoutowe w odbiorze mimo dziwnie jasnej barwy). Piwo trochę za jednowymiarowe, ale bardzo intensywne i bardzo pijalne, a to połączenie jest na wagę złota. Oj nakupię sobie ich butelek niedługo.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz