Jan Brueghel Starszy: "Bukiet"

olej na płótnie / 1607 / Kunsthistorisches Museum, Wiedeń

Brueghel Aksamitny bardzo usilnie próbował wdać się w swojego genialnego ojca, a jednocześnie zachować pewną niezależność artystyczną: bezskutecznie. Jego wielkie, tłumne sceny historyczne i rodzajowe nie mają za wiele polotu, genialnej subtelności alegoryzmu i nieskończonej harmonii, jaką uzyskiwał Pieter Bruegel, a i nic prawie nie dają w zamian - są częściej męcząco nachalne i pstre.

A jednak na swój sposób nawiązał do ojcowskiej wielkości, osiągnął łączność z wyjątkowością jego dorobku. Paradoksalnie zrobił to w swoich "najmniejszych" tematycznie obrazach: w przepięknych martwych naturach z kwiatami w roli głównej, a często też w jedynej roli (nie licząc co najwyżej tego, w co kwiaty są wsadzone i nie licząc owadów, które je obsiadają). To one: nieskończenie złożone, barwne, zharmonizowane w pozornym chaosie i nieopanowanej różnorodności, wybujałe kompozycje bukietów kwietnych, są przedłużeniem genialnych, olbrzymich, gęsto zaludnionych płócien Pietera Bruegela. Bukiet z Wiednia podoba mi się chyba najbardziej i godzien jest towarzystwa w tym samym muzeum najlepszych dzieł ojca. Jak ojciec ujmował cały świat, a czasem i wszechświat w jego niewielkich, ludzkich wycinkach, tak jego syn, celowo czy przypadkiem, w jeszcze uabstrakcyjnionej alegorii, zdołał to - z mniejszym wprawdzie, ale wciąż niezłym efektem - zrobić na obrazach prezentujących i znacznie mniejszy wycinek, i całkowicie pozbawiony ludzi.


Ten odbiór jest bardziej usilny, gdy prześledzi się obraz na dwa sposoby, najlepiej po parę razy: najpierw spoglądając nań w całości, dając oszołomić się różnorodnością i skomasowaną w jednym momencie barwnością, a następnie przesuwając się kawałek po kawałku płótna. W tym drugim sposobie pojedynczy wycinek być może nie zachwyci (chociaż na przykład wielki czerwony kwiat u góry to mistrzostwo techniczne: niesamowicie mięsisty, żywy, a jednocześnie poetycki), natomiast oczaruje sam akt przemieszczania się, naprawdę długiego, po tym osobnym wszechświecie i uświadomi jego złożoność: trochę tak, jak to czynią podróże po kuli ziemskiej. Co więcej, gdy znów oddalimy się od płótna, już z poczuciem porównywalnej do świata złożoności, nabyć można jeszcze poczucie nieskończoności i rozszerzalności. Kwiaty Brueghela wyłaniają się z wieczystej ciemności i wydają rozrastać, wytryskać, przekraczać narzucone im granice, czyli ramy (efekt ten uzyskany jest raz przez stopniowanie wielkości kwiatów, dwa przez bardzo, bardzo ciasny kadr).

Przypuszczam, że Jan raczej po prostu chciał malować piękne bukiety kwiatów - i swoją drogą udawało mu się to, abstrahując od powyższego wywodu, tak po prostu - niż że jego zamiar był paralelny z moją interpretacją, a raczej po prostu z moim odbiorem. Ale tak nierzadko działa sztuka, że dzieło autonomizuje się i przemawia w jakimś stopniu niezależnie od autora - nie przypadkiem i nie przez błąd odbiorcy (głęboko w to wierzę), ale dzięki pewnej uniwersalności płaszczyzny sztuki, na którą można dostać się nieświadomie, przez intuicję.


8.0/10

Komentarze