Logsdon: Peche 'n Brett

Peach American Wild Ale / 10% / rocznik 2017

Najsłynniejsze piwo z browaru Logsdon Farmhouse Ales, funkcjonującego już od 2011 roku w Oregonie (jakiś dosłownie kilometr od granicy ze stanem Waszyngton, nawet już w Waszyngtonie właśnie mają swój taproom). Założony przez Davida Logdsona i Charlesa Portera, miłośników belgijskiego piwowarstwa ze szczególnym uwzględnieniem saisonów, browar wciąż koncentruje się właśnie na saisonach, farmhouse ale'ach, kwasach i piwach na brettach, mimo że założyciele już od paru lat tam nie pracują. Peche 'n Brett to piwo zgodnie uważane za chef d'oeuvre browaru i chyba główna przyczyna jego sławy (4,33 na UT i 4,02 na RB).


Wracając do piwa, koncepcja jest ciut skomplikowana: piwo po uwarzeniu (bazą jest chyba jeden ze standardowych saisonów browaru) i pierwszej fazie fermentacji refermentuje sobie przez kilka miesięcy w dębowych beczkach z dodatkiem przejrzałych brzoskwiń z Oregonu (jeśli dobrze przeliczyłem funty i galony, to niecałe 180 gramów brzoskwiń na litr piwa). Następnie dolewane jest młode piwo i zadawane są bretty, a w butelkach nagazowanie uzyskuje się refermentacją z wykorzystaniem soku z gruszek. Tak przynajmniej ten proces wyglądał w przypadku poniższego rocznika, czyli na 99% 2017. Nie jestem dumny, że przetrzymywałem je u siebie prawie dwa lata, bo trochę się boję utraty cudownego charakteru brzoskwiń, z jakiego je zapamiętałem, no ale tak wyszło.

Jasnozłote, dość mocno zmętnione już od pierwszego nalania, z drobną i dość szybko redukującą się pianą. W aromacie tak samo jak przed laty pierwsze skrzypce grają przepiękne brzoskwinie - soczyste, dojrzałe, a jednocześnie lekkie i orzeźwiające jak pierwsze dni wiosny (no, może nie tegorocznej). Za nimi w kolejce ustawiają się bardzo subtelne bretty i wyczuwalna kwaśność o cytrynowym charakterze. Generalnie więcej tu "Peche" niż "Brett", każdy element zapachu zdaje się pracować na te brzoskwinie - żeby je uwydatnić, przełamać czy urozmaicić, ale zawsze obraca się wokół nich. W smaku ta sielanka zostaje bardzo przyjemnie i bardzo brutalnie przełamana naprawdę wysoką kwaśnością, dużo mocniejszym już funkiem i również mocnym akcentem gdzieś spomiędzy cierpkości a goryczki; do tego jeszcze przyjemny, lekko słodki akcent słodowy na samym końcu i mamy piwo kompletne. A, no i może to być najlżejsze piwo od 10% alkoholu w górę, jakie piłem.

Petarda. Dla mnie ścisła, naprawdę ścisła czołóweczka światowych kwasów, śmiało staje do walki z wielkimi lambikami czy słynniejszymi od niego kwasami z USA. Ok, nie jest tak złożone i wysublimowane jak zwłaszcza niektóre lambiki, ale intensywność i takie czyste, bezpretensjonalne piękno kompozycji wiele wynagradza. Podejrzewam, że w tym roku nic już lepszego nie wypiję i wcale nie przez wiadomo co.

Brzoskwiniowe delirium.


9.5/10

Komentarze