Freddie Hubbard: "Ready for Freddie"

1962

Trochę mnie ten album zaskoczył, bo patrząc na skład spodziewałem się, że obecność tak wielkich i wyrazistych nazwisk w składzie - Tynera, Jonesa i Shortera - nagnie muzykę w stronę nieco awangardowych klimatów. Fakt, że to dopiero 1962 rok, więc zwłaszcza Shorter jeszcze nie był tym Shorterem, ale wciąż. Jednak nie, jednak jest to typowy album Freddiego Hubbarda z jego wyrafinowanym, intelektualnym, wypieszczonym hard bopem z kunsztownymi tematami (poza Birdlike, będącym hołdem dla bebopu), który jednak nie posuwa się na tyle daleko, by wyjść poza gatunek. Słychać w dużej mierze, że ci sidemani to właśnie oni, ale ich styl jest tutaj nienachalny i nie zmienia koncepcji. Przekłada się natomiast na to, że dostajemy muzykę o gwiezdnym poziomie wykonawczym (ciężko w sumie kogoś wyróżnić, wszyscy są świetni), mózgową, ale jednocześnie bardzo gorącą. Brakuje trochę jakiegoś mocniejszego punktu, ale za to nie ma utworów "tylko dobrych". Najbliżej wybicia się są Marie Antoinette z błyskotliwym, bawiącym się harmonią tematem Shortera i może najlepszymi tutaj solówkami, oraz Crisis ze spektakularnym, epickim tematem Hubbarda i bipolarną, żarliwą-wyluzowaną atmosferą.


7.5/10

Komentarze