Pomorskie: część I. O medytacji piasku i sosny

Ze wszystkich województw Polski tylko dwa mają dostęp do morza. Oba one są przez to fundamentami krajowej turystyki i przyciągają każdego lata gęste tłumy ludzi. Przyjezdnymi dzielą się mniej więcej po równo, bo i plażami są obdarzone w stopniu porównywalnym. Paradoksalnie jednak pod względem atrakcyjności dla odwiedzającego, o ile tylko ten odwiedzający ma jakiekolwiek potrzeby poza plażą, morzem, słońcem i jedzeniem, dzieli je przepaść.

Podczas gdy województwo zachodniopomorskie (albo Pomorze Zachodnie) jest jednym z najmniej interesujących w Polsce, województwo pomorskie (albo Pomorze Gdańskie) to poważny kandydat na najbardziej atrakcyjny region całego kraju. Mówimy tu właściwie prawdopodobnie o samotnym pojedynku z Małopolską, która przeciwstawia Bałtykowi Tatry, Gdańskowi - Kraków, a zamkowi w Malborku - kopalnię w Wieliczce, i tak dalej. Ja do tego wyrównanego starcia podłączam jeszcze Dolny Śląsk, w czego obiektywność można sobie oczywiście powątpiewać, zważywszy, że całe życie związany byłem z Wrocławiem. Cała reszta Polski, mimo że piękna znajdzie się dużo wszędzie, może już tylko naprzeciw pomorskiego stać i się przyglądać. Powód jest taki sam jak w przypadku Dolnego Śląska i Małopolski: to województwo jest wybitne zarówno jeśli chodzi o naturę, jak i o kulturę.

Z punktu widzenia natury to tutaj nadbałtyckie wybrzeże przybiera najbardziej estetyczne formy: tu, nie w sąsiednim zachodniopomorskim, odnalazłem najpiękniejsze polskie plaże, najbardziej spektakularne wydmy, coś tak w Polsce rzadkiego (a tak wspaniałego) jak widowiskowe klify i niezwykłości wizualne wynikające z ułożenia Półwyspu Helskiego. A temat nie kończy się na wybrzeżu, bo nieco w głąb lądu odnajdziemy spokojne jeziora pośród pięknych, bujnych lasów.

Za atrakcyjność kulturową regionu odpowiada jego złożona, zmienna i turbulentna historia. Przeszłość Pomorza Gdańskiego jest w mniej więcej takim samym stopniu polska, co polska nie jest. Jego historia geopolityczna to historia wymieniania się nim pomiędzy Polską a Niemcami i podzespołami tych drugich: Brandenburgią, Prusami i Państwem Krzyżackim, z których zwłaszcza to ostatnie przysporzyło tu wyjątkowości. Spuścizna kulturowa nie ogranicza się jednak do konfliktu polskie-niemieckie. W dużej mierze niezależny charakter Gdańska, zwieńczony fenomenem Wolnego Miasta, jego hanzeatycka tożsamość i napływ przybyszów z różnych stron sprawiły, że podziwiać możemy tam choćby zupełnie w Polsce egzotyczną architekturę niderlandzką/flamandzką. A odwracając wzrok od wielkich państw i narodów, spojrzeć można w stronę Kaszubów - najbardziej niezłomnej z polskich grup etnograficznych, którzy odcisnęli na regionie silne piętno i są w nim ciągle obecni jako coś więcej niż muzealna ciekawostka. Ta złożona przeszłość i niejednorodność etniczna pozostawiła tu po sobie mnóstwo pięknych i fascynujących obiektów.

Brzmi to może dość prozaicznie, a jeszcze bardziej prozaicznie byłoby mówić o statystycznych cechach województwa, przeciętnego zarówno jeśli chodzi o rozmiar, jak i zaludnienie. Lepiej przejść czym szybciej do podróży po poszczególnych miejscach tej zróżnicowanej krainy, którą zapamiętam jako krainę piasku, sosny, cegły i wolności.

_____________________________________________________

W trakcie powyższego wstępu wiele razy użyłem określenia "Pomorze Gdańskie", który to jednak termin historyczny nie oddaje precyzyjnie granic współczesnego województwa pomorskiego. I moją podróż po tym województwie zacząłem właśnie od tego miejsca, które historycznie położone jest jeszcze na wschodnim krańcu Pomorza Zachodniego - od Słupska. Słupsk ma historię podobną co inne miasta zachodniopomorskie, to jest znacznie bardziej niemiecką niż polską. Dziś z punktu widzenia turysty jest przykładnie ceglanym miastem i w tej kategorii jedynie Gdańskowi ustępuje. Choć nawet w Gdańsku nie jest tak, że wszystkie najważniejsze atrakcje turystyczne są przynajmniej częściowo zbudowane z czerwonej cegły. Słupsk nie jest żadnym krajowym topem i nie ma w nim żadnego obiektu znakomitego w skali Polski ani nawet województwa, ale przejeżdżając gdzieś w pobliżu warto się tu zatrzymać i zrobić sobie godzinny spacer - tyle wystarczy, bo wszędzie jest blisko.


Świeżą, wypolerowaną, gładką wersją cegły olśniewa ratusz miejski budowany na przełomie XIX i XX wieku, imponująca neogotycka bryła z renesansowymi wtrąceniami. Jak często w przypadku neogotyku, tak i tutaj efekt jest odrobinę zbyt miękki i słodki jak na mój gust, ale tylko nieznacznie i mimo wszystko to jeden z najładniejszych polskich ratuszy poza wielkimi miastami.


Skrajnie odmienne oblicze ceglanego uniwersum reprezentuje Kościół Mariacki, którego historia sięga XIII wieku: tutaj cegła jest zmatowiała, przebarwiona, przybrudzona, niejednolita. Dodając do tego fakt, że przysadzista bryła świątyni ma w sobie niewiele ze zgrabności - przerośnięta, toporna wieża i nawy boczne jakby osobno dostawione do głównej - wychodzi efekt może nie pięknego, ale za to szczerego, autentycznego, przykurzonego gotyku. Wnętrze za to jest jednym z najstaranniej odrestaurowanych na Pomorzu, jakie widziałem - tu jest już bardzo ładnie, ale już mniej klimatycznie, bo cegły zostało trochę tylko u nasady filarów.







Core słupskich zabytków skupia się w pobliżu Wyspy Młyńskiej. Zachował się niedaleko fragment murów miejskich, zwieńczony tzw. Basztą Czarownic z XV wieku, która w wieku XVII służyła za więzienie dla kobiet podejrzanych o czary - dziś to półokrągła z jednej, a płasko ścięta z drugiej strony ceglana wieżyczka, okryta drewnianym dachem. Inną pozostałością po murach jest wysoka, oczywiście również ceglana Brama Młyńska, już na wspomnianej wyspie i zaraz obok Spichlerza Richtera, podłużnego budynku z 1780 roku, na którego przykładzie można zobaczyć różnicę między szachulcem a murem pruskim.




Niedaleko spichlerza musi być młyn - ten z XIV wieku - a tuż obok Zamek Książąt Pomorskich, dziś raczej pałac, i to nie do przesady wystawny. Razem stanowią kompleks Muzeum Pomorza Środkowego. W zamku znajdują się wystawy poświęcone Słupskowi i jego historii, a w młynie - wystawa folklorystyczno-etnograficzna, nieskupiająca się wyłącznie na lokalnej kulturze ludowej, ale opowiadająca o grupach etnicznych z całej Polski. Warto odwiedzić zwłaszcza pierwszy budynek, dobre muzeum miejskie z paroma wyjątkowymi eksponatami.




















W pobliżu stoi jeszcze XV-wieczny Kościół św. Jacka - jeszcze jedna porcja ceglanego gotyku, z zewnątrz bardziej zgrabny od Kościoła Mariackiego, ale z uboższym wnętrzem.



Po tej przystawce udałem się już nad morze, a to skłania mnie do ogólniejszych spostrzeżeń. Polskie morze, czy raczej polskie wybrzeże nadmorskie, to oczywiście piękna sprawa. Moim zdaniem - zdaniem człowieka, którego potrzeba plażowania wygasła jeszcze w dzieciństwie - jest w Europie całkiem sporo krajów, które wybrzeża mają piękniejsze, a już na pewno ciekawsze, ale wciąż rozległe piaszczyste plaże nad Bałtykiem obdarzone są wyjątkowym, nieco melancholijnym urokiem. Tym, co stawia najmocniejszy kontrast między nadmorską Polską a nadmorskimi Włochami, Francją, Irlandią, Chorwacją i tak dalej, są miasta. Choćby się bardzo starać, nie sposób na polskim wybrzeżu znaleźć ani miasta mającego choćby jedną setną historycznej i estetycznej siły przykładowego Dubrownika, ani nawet klimatycznych starych rybackich miasteczek pokroju Dingle. Trzeba raczej przygotować się na bolesny niedostatek zabytkowych budynków, użeranie z nachalną kiczowatą ofertą gastronomiczno-rozrywkową i niszczącą klimat wysoką zabudową bloków i apartamentowców. Można jednak jako-tako od tego wszystkiego uciec, a nawet znaleźć się w miejscu urokliwym przynajmniej wtedy, kiedy nie ma w nim ludzi.

Po latach bywania w różnych miejscach nad polskim morzem i po opisywanej tutaj dwutygodniowej wyprawie wzdłuż wybrzeża od Świnoujścia aż po Hel stwierdzam, że najlepszym miastem lub miejscowością do zakwaterowania się nad Bałtykiem - w celu podziwiania tego morza i jego plaż - jest Łeba. To bardzo małe miasto wprawdzie nie ucieszy oka jakąś poważną starówką ani nie oszczędzi kiczu w trakcie sezonu letniego, ale ma prawdziwą, niczym niezmąconą kameralność i kilka innych walorów, które zebrane razem sprawiają, że nie jest mniejszym złem, a miasteczkiem bardzo klimatycznym i przyjemnym. Ten klimat jest zapewne nieuchwytny w lecie, kiedy Łeba - tak jak prawie każda nadmorska miejscowość w Polsce - zamienia się w coś na kształt piekła na ziemi, ale już wczesną jesienią można zacząć go łapać.





Przewaga Łeby wynika w dużej mierze z jej położenia geograficznego. Miasteczko wciśnięte jest pomiędzy dwa bardzo duże jeziora, rozciągające się podłużnie równolegle do morza: Łebsko i Sarbsko, z których to pierwsze jest nawet trzecim największym w kraju i częścią Słowińskiego Parku Narodowego. Dzięki temu po pierwsze Łeba nie może się za bardzo rozrastać, po drugie w jej pobliżu znajdują się najlepsze moim zdaniem plaże w całym kraju, po trzecie jest bazą pieszych wypadów do wspomnianego parku narodowego, a po czwarte dzika przyroda wchodzi nawet w granice samego miasta. Znajdziemy w Łebie sosnowe laski, wydmowe wzgórze, urokliwy staw. To dużo lepszy podkład estetyczny pod Morze Bałtyckie niż wyglancowane parki zdrojowe, wybetonowane promenady i klockowate apartamentowce.








Poza walorami wynikającymi z przyrody Łeba oferuje też co nieco jako cywilizacja: bardzo klimatyczny port, w którym poza kilkoma obowiązkowymi turystycznymi statkami "pirackimi" stoi mnóstwo autentycznych, funkcjonujących kutrów rybackich i jachtów i w którym nawet poza sezonem można kupić świeże ryby ze szczególnym uwzględnieniem przysmaku, jakim są ryby wędzone. Udało się tu też znaleźć naprawdę bardzo dobrą restaurację ukierunkowaną na ryby, co jest niestety nad polskim morzem bardzo dalekie od oczywistości, jak również bezbłędną, rozkoszną kawiarnię-piekarnię. Warto jeszcze wspomnieć o luksusowym hotelu Zamek Neptun, ulokowanym tuż przy plaży w pięknym pałacu, zbudowanym w latach 1903-1907 jako dom kuracyjny. Z jego tarasu widokowego rozciąga się cenny, bo wzbogacony o podwyższenie widok na łebską plażę. W Łebie ma też w ciągu najbliższych lat, jeśli nie najbliższych miesięcy powstać nowoczesne Muzeum Archeologii Podwodnej i Rybołówstwa, z czym można wiązać duże nadzieje i duże obawy. Nadzieje, że Polska wreszcie doczeka się porządnego muzeum tego typu, a obawy, że naruszy to kameralność miasteczka. Tak czy inaczej Łebę ustanowiłem moim miejscem nad polskim morzem i raczej się to nie zmieni.














O ile jednak nie powiedziałbym, że zwiedzając Polskę nie można pominąć na swej drodze Łeby, o tyle zdecydowanie nie wypada pominąć Słowińskiego Parku Narodowego, który leży u jej stóp i rozciąga się daleko na zachód. To on jest najszlachetniejszym reprezentantem całego polskiego wybrzeża. Mówię to, choć zobaczyłem jego nieduży wycinek: obejmuje swoimi granicami nie tylko wielkie Jezioro Łebsko, ale ciągnie się dalej na zachód aż do również dużego Jeziora Gardno włącznie, kończąc na miejscowości Rowy. Obejmuje więc około 35 kilometrów linii brzegowej i jest czwartym największym parkiem narodowym w kraju.




Piesza podróż z Łeby na wydmy poprzez wspaniały sosnowy las i powrót jeszcze wspanialszą, szeroką, spokojną piaszczystą plażą (przeszedłem tę trasę już dwa razy i głęboko wierzę, że właśnie ta kolejność jest właściwsza) jest swego rodzaju rytuałem mistycznej monotonii; ma w sobie coś z medytacji. Zajmuje kilka długich godzin, po których tego dnia nie ma się już siły na szaleństwa, ale to jedno z najlepszych doświadczeń, jakie można przeżyć w Polsce. Jego punktem kulminacyjnym jest Wydma Łącka, około 30-metrowe piaszczyste wzniesienie, z którego rozciągają się prawdziwie zapierające dech w piersiach widoki na Jezioro Łebsko, na Morze Bałtyckie, na kolejne ciągnące się na zachód wydmy i na sosny - niektóre zniszczone już przez śmiercionośny dla nich piasek, inne jeszcze pełni życia. Widoki te są tak zupełnie serio klasy światowej. Z jednej strony krajobraz jest wprost pustynny, niemal więc bezprecedensowy dla kontynentu; obserwujemy, jak wiatr powoli lecz konsekwentnie przenosi piasek z miejsca na miejsce. Z drugiej ta pustynia jest otoczona dwiema ogromnymi połaciami wody i położona na skraju lasu. Jest to więc piękno wprost absurdalne, ale nie mniej przez to intensywne.










Te widoki są celem wędrówki, ale sama wędrówka w tę i z powrotem ma w sobie coś metafizycznego. Najpierw podąża się pięknym, czystym lasem z dominującą rolą sosny zwyczajnej (stanowiącej prawie trzy czwarte całego drzewostanu), która pod wpływem wiatru często przybiera tu niezwykłe, powyginane kształty. Idzie się w gruncie rzeczy wąskim paskiem ziemi, po prawej, za drzewami i wydmami mając morze, a po lewej dostrzegając olbrzymie jezioro, nad które można skręcić. Po drodze spotyka się pomniejsze wydmy, połacie piasku pośród iglaków.









Powrót do miasta być może najlepszą w kraju plażą ciągnie się w nieskończoność. Idzie się dość długo, a przede wszystkim krajobraz nie ulega znacznym zmianom; cel powrotu wydaje się wiecznie tak samo daleki. Można odnieść wrażenie, że choć idąc, pozostaje się wciąż w miejscu i jest to przeżycie w pewien sposób oczyszczające i uspokajające. Stanowisko Parmenidesa o niezmienności wszechświata dostaje mocny argument, choć z drugiej strony tuż obok dzieje się na naszych oczach słone i błękitne panta rhei Heraklita...








Fantazje fantazjami, a Łebę trzeba w końcu opuścić. W ostatni dzień wieczorem warto przejść się na falochron i pogrążyć w tej wyjątkowej atmosferze, jaką daje połączenie morza i ciemności.


Komentarze

  1. Specyficznie mi się czytało taką krajoznawczą relację miejsc tak mi znanych i fizycznie bliskich napisaną przez osobę pochodzącą z drugiego krańca Polski, dla której to wszystko jest nowe i nieznane. Dziwi mnie tylko, że nie wspomniałeś ani słowem o w moim odczuciu zdecydowanie największej atrakcji Słupska, czyli o największej w Polsce stałej wystawie dzieł Witkacego. Ale jako osoba pochodząca i mieszkająca od zawsze na Pomorzu zgodzę się, że zdecydowanie Dolny Śląsk pasuje do TOP 3 najbardziej atrakcyjnych rejonów w kraju. Moim zdaniem nawet po wyłączeniu Wrocławia (którego nie widziałem niestety) przebija Pomorze i Małopolskę, a przynajmniej w tym zakresie, co zwiedziłem owe miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem świadomość tej wystawy Witkacego i nawet o nią dopytałem, ale niestety w trakcie mojej wizyty była niedostępna, nie pamiętam już czy z powodów sanitarnych, dlatego że gdzieś tymczasowo wyjechała czy jeszcze przez coś innego. Żałowałem mocno, bo Witkacy jest jedną z moich ulubionych polskich postaci w historii.

      Miło przeczytać tak pochlebną opinię o Dolnym Śląsku. I zazdroszczę możliwości zobaczenia Wrocławia po raz pierwszy w życiu, z czego polecam skorzystać tak szybko, jak to będzie możliwe. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz