Joe McPhee: "Nation Time"
1971
Bardzo dobra i dość dziwna koncertówka outsiderskiego multiinstrumentalisty, który zaczął nagrywać muzykę dopiero koło trzydziestki. Dziwność jej tkwi w specyficznej stylistyce: z jednej strony jest to jazz zdecydowanie awangardowy, dziki, momentami wchodzący we free i nieprzystępność, mocno poszukujący (choć niekoniecznie odkrywający coś super nowego), ale z drugiej strony we wszystkich utworach przebija się duch chwytliwości, groove'u czy wręcz funku. Swobodna ekspresja napotyka na chwytliwe motywy, hipnotyczne akordy i rytmy. W sumie, nieco zaskakująco, jest to udany mariaż, który, podbity jeszcze przez koncertową atmosferę, prowadzi do maksymalizacji dzikiej energii, jaka z tego nagrania promieniuje.
Trzy utwory mocno się od siebie różnią. Tytułowy zawdzięcza wiele późnemu spirytualnemu free Coltrane'a, aczkolwiek akcent jest odrobinę przesunięty z transcendencji na dzikość i swobodę, i jest tu też więcej chwytliwych, skonkretyzowanych motywów melodycznych. Shakey Jake to z kolei epicentrum tego funkowego wymiaru zespołu: hipnotyczna struktura rytmiczno-harmoniczna w połączeniu z opętanym dialogiem instrumentów dętych daje apogeum intensywności, choć traci to w zamian nieco głębi. Scorpio's Dance jest najmocniej awangardowy: rozpoczyna się od czegoś zbliżonego wręcz do wolnej improwizacji, ale po jakimś czasie wyłania się z niej rytmiczny konkret.
Album ma naprawdę świetne momenty, głównie dzięki nieoszlifowanej, nie do przesady kunsztownej, ale za to szczerej, pełnej żaru i dzikości, nieokiełznanej grze lidera. Pozostawia jednak pewien niedosyt, bo nieoszlifowania jest nieco za dużo. Reszta zespołu nie jest zła, bardzo intensywna, ale czasami brakuje jej oryginalności i kreatywności.
Komentarze
Prześlij komentarz