Jimmy Smith: "Root Down"
1972
Intensywny, pełen pozytywnej energii, ucieszny i hedonistyczny koncert, w którym jazzowo-soulowa dusza Jimmy'ego Smitha została nagięta do funkowego świata młodszych członków zespołu. Bardzo tej muzyce brakuje głębi i - w gruncie rzeczy to jest godzina intensywnego funkowo-jazzowego tłuczenia z nieposkromioną wirtuozerią, która jednak służy wyłącznie zabawie i nic właściwie nie wyraża. Mimo wszystko w tych najlepszych kawałkach, które nie bez przypadku są utworami samego Smitha, energia jest niesamowita, emanowana nie tylko przez szybkie tempa, pociągające, hipnotyczne rytmy i funkowe motywy melodyczne, nie tylko przez imponujące solówki, ale nawet przez samo gorące, wyraziste i elektryczne brzmienie. W trzech kawałkach będących aranżacjami popularnych piosenek wychodzi już nieco banału. Nie da się jednak ukryć, że choć jak na album przynależny jazzowemu uniwersum brakuje tu głębi czy to emocjonalnej, czy formalnej, to od początku do końca jest on czystą przyjemnością, nawet jeśli zbytnia jednorodność czyni go pod koniec nieco monotonnym. Być może muszę jeszcze poznać ojca organów Hammonda w innej odsłonie, mniej widowiskowej.
Komentarze
Prześlij komentarz