František Kupka: "Katedra"

olej na płótnie / 1913 / Muzeum Kampa, Praga

Wyśmienitość tej wczesnej abstrakcji wypływa w dużej mierze z tego, w jaką fascynującą lukę malarstwa wstrzelił się z nią František Kupka. Jest to bowiem i nie jest abstrakcja jednocześnie, tak jak jednocześnie jest to i nie jest dla mnie malarstwo figuratywne. Technicznie mamy tu do czynienia z abstrakcją: układem kształtów i kolorów, w dodatku silnie i sztucznie zgeometryzowanym przez zagęszczenie linii wertykalnych i diagonalnych bez ani jednej horyzontalnej, którym nawet na wycinku płótna nie da się zarzucić, a już na pewno udowodnić, pretensji do przypominania realnego, trójwymiarowego obiektu. W praktyce jednak odbiorca zostaje niemal natychmiast wciągnięty w grę percepcji, w której będzie bez końca i bezskutecznie doszukiwał się tu więzów z rzeczywistością, dopowiadał ją sobie, próbował ustalić. Nie jest to przypadkiem - tytuł dzieła jest bardzo konkretny, a Kupka inspirował się przy tworzeniu obrazu witrażami z jednej z francuskich katedr, zafascynowany ich efektami świetlnymi. Artysta namalował zatem coś rzeczywistego w abstrakcyjny sposób - już nawet nie w silnie zdeformowany, zdekonstruowany jak choćby kubiści: poszedł krok dalej, zerwał ze światem.



Formalnie, ale nie emocjonalnie. Choć nie potrafimy rozpoznać obiektów, zakreślić ich granic i wypukłości, to chromatycznie faktycznie efekt jest trochę podobny do efektu, jaki rodzą witraże. Kształty są wyraziste i nieprzypadkowe, jakby już, już miały ułożyć się w coś z naszego świata; wydaje się, że jest tu nawet ewidentny światłocień, choć źródła światła i cienia nie sposób odnaleźć. Obraz ma swoją własną logikę, swoją narrację, a trójwymiar czai się tuż za rogiem.

Dla mnie to płótno jest hipnotyczne: przyciąga mnie jego piorunująca kolorystyka, której główną osią jest oś biel-błękit-czerń, czerwień kontrapunktem, a brązy swoistym uziemieniem; zniewala mnie i wpuszcza w uzależniającą grę ich wzajemne przenikanie się, wpływanie na siebie, każe mi poszukiwać wyjaśnienia tajemnicy ich relacji. Przyciąga nieskończoność geometryczna, nieprzenikniony, ale jakby znaczący zbiór równoległoboków i innych figur, ułożonych w wyraźnych pionowych i diagonalnych przedziałach. Przerzucam wzrok z fragmentu na fragment i przywiązuję się do kolejnych przestrzennych interpretacji.

Wszystko powyższe już jest grube, ale dodatkowo albo raczej przede wszystkim obraz posiada potężną siłę wyrazu i udaje mu się wejść moim zdaniem na płaszczyznę metafizyki, co zawsze jest dość niesamowite w przypadku abstrakcji i zdarza się bardzo rzadko. Widzę tu kumulację trzech przyczyn. Już sama kolorystyka wiele robi: błękit i jego stopnie to dla mnie chyba najbardziej metafizyczna i spirytualna z barw. Silnie wertykalny układ kształtów ewokuje idee wyższe i atmosferę podniosłości. W końcu właśnie to ulokowanie obrazu pomiędzy figuratywnością a abstrakcją, swoista formalna transcendencja, fakt, że treść tego obrazu czuć, choć jej nie widać - wprowadza wręcz "transcendentną atmosferę". Słowem, efekt spirytualny jest faktycznie zbliżony do tego, jaki wywierają na mnie piękne katedry. Osiągnąć coś takiego poprzez abstrakcyjne malarstwo? Czapki z głów.


9.0/10 

Komentarze

Prześlij komentarz